Przejdź do treści

Nowenna FSSPX do św. Józefa. Rozważania na dzień VI

jozefumBp. Jakub Benigny Bossuet

Drugi panegiryk o św. Józefie

„Quæsivit sibi Deus virum juxta cor suum”

Pan wyszukał sobie człowieka według swego serca (1 Sam 13, 14)

Człowiek, który posiada serce ukształtowane wedle serca Boga, nie pragnie być dostrzegany, podobnie jak Bóg nie wybiera człowieka ze względu na jego powierzchowność ani nie kieruje się opiniami ludzi. Kiedy Samuel posłany został do domu Jessego by znaleźć Dawida – pierwszego, który miał zasłużyć sobie na taką chwałę – wielki człowiek przeznaczony przez Boga na najchwalebniejszy tron świata nie był znany nawet członkom swej rodziny. Nikt nie pomyślał o nim, gdy jego starsi bracia stawiani byli przed obliczem proroka. Jednak Bóg, który nie sądzi jak ludzie, tajemnie ostrzegł Samuela, by nie zwracał uwagi na wygląd czy wysoki wzrost. I tak, odrzucając tych, którzy byli w świecie znaczni, kazał sprowadzić tego, który został posłany by doglądać owiec i namaszczając jego głowę, pozostawił jego rodziców zadziwionych, że tak mało znali syna wybranego przez Boga do tak nadzwyczajnej chwały.

Podobny plan Bożej Opatrzności pozwala nam odnieść to wszystko, co powiedzieliśmy o Dawidzie, również do Józefa, potomka Dawida. Nadszedł czas, w którym Bóg szukał człowieka ukształtowanego wedle Jego własnego serca, by złożyć z jego ręce to, co miał najcenniejszego: osobę swego Jednorodzonego Syna, niewinność Jego świętej Matki, zbawienie rodzaju ludzkiego, najtajniejszy sekret swej woli, najcenniejszy skarb nieba i ziemi. Pomija Jeruzalem i inne słynne miasta i zatrzymuje wzrok na Nazarecie, i z tej nieznanej wioski wybiera nieznanego człowieka, ubogiego rzemieślnika Józefa, by powierzyć mu misję, która nie przyniosłaby wstydu najpotężniejszemu z aniołów, byśmy mogli zrozumieć, że szukając człowieka ukształtowanego wedle serca Bożego należy patrzeć w serce, i że stał się on godny tej chwały przez swe ukryte cnoty. Ponieważ zamierzam dziś mówić o tych ukrytych cnotach, innymi słowy pokazać wam serce Józefa sprawiedliwego, w szczególny sposób potrzebuję by Ten, którego nazywamy Bogiem naszych serc (Ps 72, 26) oświecił mnie swym Duchem Świętym. Wyrządzilibyśmy jednak krzywdę Maryi, gdybyśmy – mając zwyczaj uciekać się zawsze do Jej wstawiennictwa – rozważając cnoty Jej świętego Oblubieńca nie zwrócili się i do Niej ze szczególną czcią: Ave Maria.

Jest powszechną u ludzi wadą poświęcać się wyłącznie rzeczom zewnętrznym i zaniedbywać istotę rzeczy; pracować jedynie na pokaz i zaniedbywać to, co prawdziwie ważne i nieprzemijające; myśleć często o wrażeniu jakie się czyni i mało o tym, jakimi się być powinno. Dlatego właśnie najbardziej poważamy te cnoty, które dotyczą stosunków międzyludzkich. Z drugiej strony cnoty ukryte, które praktykowane są w samotności i widoczne są jedynie dla Boga, są nie tylko zaniedbywane ale i rzadko się o nich słyszy. A jednak na tym właśnie polega tajemnica prawdziwej cnoty. Nie sposób stworzyć dobrego urzędnika publicznego, jeśli nie stara się najpierw uformować dobrego człowieka. Na próżno zastanawiać się będziemy, jakie stanowisko człowiek taki mógłby zająć w społeczeństwie, jeśli nie rozważymy wpierw, jakim jest on w życiu prywatnym. Jeśli społeczeństwo świeckie wznosi gmachy, architekt ociosuje najpierw kamień, a potem dopiero umieszcza go w budowli. Trzeba najpierw uformować człowieka, zanim zacznie się myśleć o tym, jakie stanowisko mogłoby zostać mu powierzone. Gdyby ktoś nie usiłował położyć tego fundamentu, wszystkie inne cnoty tego człowieka, jakiekolwiek by nie były wspaniałe, byłyby jedynie paradną szatą nie kryjącą pod sobą ciała. Mogą one być wychwalane i uczynić nasze obcowanie z bliźnimi miłym, mogą nawet ukształtować nas wedle pragnień i serc ludzi. Jednak jedynie ukryte cnoty posiadają chwalebny przywilej kształtowania nas wedle pragnień i serca Boga.

Te właśnie cnoty, takiego dobrego człowieka, człowieka ukształtowany wedle serca Bożego – chcę wam dzisiaj ukazać w osobie Józefa. Pomijam tu tajemnice i dary, które stały się powodem tak wielkiej jego chwały. Powiem wam jedynie chrześcijanie, że jest on strażnikiem niebieskiego skarbu, ojcem Jezusa Chrystusa, stróżem Jego dzieciństwa, Oblubieńcem i opiekunem Jego świętej Matki. Pominę tu milczeniem wszystko inne, co mogłoby głosić chwałę świętego, którego zasadnicza wielkość polegała na przynależeniu do Boga bez manifestowania na zewnątrz swych przymiotów. Podobnie cnoty, o których będę mówić, nie są cnotami społecznymi ani odnoszącymi się do stosunków międzyludzkich; wszystko ukryte jest w tajemnicy jego sumienia. Zamierzam tu mówić o prostocie, odosobnieniu i umiłowaniu ukrytego życia przez św. Józefa. Wydajecie się zdumieni, że pochwała tak wielkiego świętego zredukowana zostanie do trzech tak zwykłych cnót. Rozważcie jednak, że to właśnie z takich cnót składa się charakter dobrego człowieka. Łatwo też wykazać, że opierał się na nich również charakter św. Józefa. Albowiem, moje Siostry, od dobrego człowieka wymaga się trzech rzeczy. By był on ukształtowany wedle serca Boga, musi on Go poszukiwać, musi Go odnaleźć i musi się Nim radować. Ktokolwiek poszukuje Boga, poszukiwać musi w prostocie serca Tego, który nie może tolerować grzesznych dróg. Ktokolwiek znalazłby Boga, musi oderwać się od wszystkich rzeczy, aby znaleźć tego, który pragnie być naszym jedynym dobrem. Ktokolwiek pragnie radować się Bogiem, musi ukryć się w samotności, aby radować się w spokoju Tym, który nie udziela się pośród gwaru i hałasu świata. To właśnie czynił nasz patriarcha: Józef, człowiek prostego serca, szukał Boga; Józef, człowiek oderwany od tego świata, znalazł Boga; Józef, prowadzący życie ukryte, radował się Bogiem. To właśnie będzie przedmiotem naszych dalszych rozważań.

I

Droga cnoty nie jest jedną z owych szerokich dróg, po których można błąkać się wedle swej woli. Przeciwnie, z Pisma św. wiemy, że jest to ścieżka wąska i prosta: „semita justi recta est, rectus callis justi ad ambulandum” (Iz 26, 7). Powinniśmy więc nauczyć się, że musimy podróżować nią w prostocie i z wielką prawością. Niezależnie od tego, na ile byśmy z niej zboczyli, czy nawet zachwiali się na niej, wpadamy w sidła otaczające ją z obu stron. Dlatego właśnie Duch Święty, widząc to niebezpieczeństwo, tak często ostrzega nas, byśmy szli drogą którą nam wyznaczył, bez czynienia choćby kroku w bok: „Non declinabitis neque ad dexteram neque ad sinistram (Powt 5, 32 i Przysł 4, 27, Iz 30, 21), nauczając nas przez te słowa, że aby utrzymać się na tej drodze, nasze intencje muszą być tak silne, byśmy nie pozwalali sobie na spowolnienie ani na poczynienie choćby jednego kroku w jedną czy drugą stronę.

Kroczyć tą drogą oznacza mieć to, co Pismo nazywa sercem ukształtowanym wedle serca Bożego i postępować w prostocie przed Jego obliczem. Jest to jedyny sposób, w jaki możemy Go szukać i jedyna droga, na której możemy do Niego dotrzeć, ponieważ, jak mówi Mędrzec: „Justum deduxit Dominus per vias rectas” (Mądr 10, 10).Pragnie On bowiem, byśmy szukali Go gorliwie, a więc byśmy szli drogami najkrótszymi, które są zawsze proste i nie uważa, byśmy naprawdę Go szukali, jeśli nie kierujemy się wprost ku Niemu. Dlatego właśnie nie chce On tych, którzy zatrzymują się w drodze. Nie chce tych, którzy zerkają wstecz. Nie chce tych, którzy się odłączają. Ktokolwiek chciałby dzielić swe serce miedzy niebo i ziemię, nie daje niczego ani niebu a wszystko ziemi, ponieważ ziemia zachowuje wszystko co się ku niej kieruje, a niebiosa nie przyjmują tego, co jest ofiarowane.

Z rozważania tego powinniście zrozumieć, że święta prostota, tak bardzo wychwalana w Piśmie św., jest pewną prawością serca i czystością intencji, a głównym aktem tej cnoty jest kierowanie się ku Bogu szczerze i bez myślenia wiele o sobie: jest to akt konieczny i ważny, który wymaga kilku dalszych wyjaśnień. Nie mówię tego bez podstaw, rozważcie bowiem, że o ile są tacy, którzy zwodzą innych na manowce z drogi cnoty, wielu zwodzi siebie samych. Ci, którzy dzielą się pomiędzy dwie drogi, którzy pragną stać każdą nogą na innej, którzy oddają się Bogu w taki sposób, że zawsze zatrzymują wzrok na tym świecie – nie postępują w prostocie ani przez Bogiem ani przed ludźmi – i konsekwentnie nie posiadają trwałej cnoty. Nie są oni prawi przed ludźmi, ponieważ czynią swą pobożność na pokaz, co jest sprzecznością samą w sobie, jako że pobożność ta skażona jest obcą domieszką. Nie są też prawi przed Bogiem, ponieważ by być miłym w Jego oczach nie wystarcza wykonywać wyuczonego i powierzchownego aktu cnoty poprzez wymuszone, lecz nieszczere intencje.

Człowiek miłujący świat każdego dnia narusza najświętsze prawa szczerości, przyjaźni i naturalnej sprawiedliwości – które winni jesteśmy nawet obcym – aby zaspokoić swe własne namiętności. Zachowując jednak pewną mglistą i ogólną inklinację ku cnocie, wyobraża on sobie, że jest dobrym człowiekiem i pragnie czynić cnotliwe uczynki: jakież to jednak są uczynki, o Wszechmogący Boże? Słyszał on o oderwaniu od tego świata, o skrusze i pokucie. Sięga do swej pamięci by zrozumieć znaczenie tych słów lub wyobraża sobie uczucia, jakie powinny aktom tym towarzyszyć. Stosuje je jak tylko potrafi do swej woli, jednak jego intencja jest przeciwna. Wyobraża sobie, ze jest cnotliwy, jednak błądzi, szkodzi i zwodzi sam siebie.

By stać się miłym Bogu, nie wystarczy wykonywać wymuszonych aktów cnoty i kierować się powierzchownymi intencjami. Akty pobożności muszą rodzić się w głębi serca, a nie być zapożyczane z umysłu czy pamięci. Jednak akty rodzące się z głębi serca nie mogą kierować się w dwóch kierunkach: człowiek nie może dwóm panom służyć (Mt 6, 24). Bóg nie ścierpi takiej dwulicowej intencji, która stara się zadowolić obie strony. Dwulicowość taka czyni człowieka niegodnym, a dusza oszpeca się, kiedy zwraca swe intencje w dwóch różnych kierunkach. „Niech wasze oko – mówi Syn Boży – będzie jasne”. Innymi słowy, niech wasze spojrzenie kieruje się w jedną stronę, a mówiąc prościej, zachowujcie do samego końca czystą i bezinteresowną intencję, niech serce wasze przyjmuje szczerze uczucia, jakich pragnie od was Bóg. Lepiej będziemy to mogli zrozumieć na przykładzie życia św. Józefa.

Bóg kazał Józefowi przyjąć Najśw. Dziewicę jak wierny Oblubieniec; choć Jej stan błogosławiony wydawał się Ją obciążać, kazał mu przyjąć jako własnego syna Dziecko, z którym łączyło go jedynie to, że żyło z nim pod jednym dachem; kazał też czcić mu jako swego Boga Tego, któremu miał obowiązek służyć jako opiekun i obrońca. By zrealizować te cele – wymagające subtelnych uczuć jakich nie dała mu natura – jedynie najwyższa prostota mogła uczynić jego serce uległym i posłusznym. Zobaczmy więc, co uczyni sprawiedliwy Józef. Zauważymy, że względem jego świętej Oblubienicy, nigdy żadne podejrzenie nie było bardziej umiarkowane, ani wątpliwość bardziej pełna szacunku; był on jednak tak sprawiedliwy, że nie mógłby uspokoić swego umysłu bez interwencji nieba. Tak więc anioł zakomunikował mu, przemawiając w imieniu Boga, że poczęła Ona za sprawą Ducha Świętego. Gdyby jego intencja była mniej prawa, gdyby należał on do Boga jedynie połowicznie, nie oddałby się cały, pozostałoby w głębi jego duszy podejrzenie i jego miłość do Najśw. Dziewicy byłaby zawsze niepewna i niespokojna. Jednak jego serce, które szukało Boga w prostocie, niezdolne było do wątpliwości: nie miał on trudności ze zrozumieniem, że nieskazitelne dziewictwo jego świętej Oblubienicy zasługiwało na świadectwo nieba. Jego wiara przekraczała wiarę Abrahama, pomimo że ten przedstawiany jest nam przez Pismo jako wzór doskonałej wiary. Abraham wychwalany jest za to iż uwierzył, że dziecko narodzi się z kobiety niepłodnej; Józef uwierzył, że narodzi się ono z dziewicy – i w swej prostocie uznawał wielką i nieprzeniknioną tajemnicę owocnego dziewictwa.

Oto jednak coś jeszcze cudowniejszego. Bóg pragnie – Józefie – byś przyjął jako swego własnego syna owo Dziecię czystości Maryi. Nie będziesz z Nią dzielił zaszczytu dania Mu życia, wówczas bowiem dziewictwo Jej zostałoby naruszone, będziesz dzielił z Nią jednak Jej czuwania i troski w opiece nad Jej Synem. Zastąpisz ojca Dziecięciu, które nie ma ziemskiego ojca, i choć nie będziesz ojcem z natury, musisz stać się nim przez swoją miłość. Jak to możliwe? Gdzie znajdzie on to ojcowskie serce, jeśli nie dała mu go natura? Czy uczucia takie mogą zrodzić się z woli? Czy nie powinniśmy obawiać się w tym przypadku owych powierzchownych czynów i intencji, które właśnie potępiliśmy? Nie Bracia, nie obawiajcie się. Serce, które szuka Boga w prostocie, jest gliną miękką i wilgotną, która zachowuje nadany jej kształt, to czego Bóg pragnie przechodzi do jej natury. Jeśli więc wolą Niebieskiego Ojca jest, by Józef zachował swe miejsce w świecie i służył jako ojciec Jego Synowi, będzie on kierował ku temu świętemu Dziecięciu owe naturalne skłonności, te czułe uczucia i całą gorącość ojcowskiego serca.

Zaprawdę, podczas tych trzech dni, gdy Syn Boży ukrył się, by pozostać w świątyni z doktorami, Józef był przepełniony był lękiem w równym stopniu co Maryja: „Pater tuus et ego dolentes quarebamus te” – Twój ojciec i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie” (Łk 2, 48). Zobaczcie, że Maryja łączy go ze sobą we wspólnocie cierpienia. „Nie obawiam się nazwać go Twoim ojcem i w żaden sposób nie umniejszam czystości Twego narodzenia, gdyż dotyczy to troski i opieki, a w tym sensie mogę nazywać go Twoim ojcem, gdyż prawdziwie cierpiał jak ojciec”. Zobaczcie, z jaką prostotą i szczerością ów święty człowiek przyjmuje uczucia, które zsyła mu Bóg. Czyż jednak miłując Jezusa Chrystusa jak syna, będzie w stanie czcić Go jako Boga? Bez wątpienia tak, nie mogłoby być jednak nic równie trudnego, gdyby święta prostota nie uczyniła jego umysłu uległym, by podporządkować się bez zastrzeżeń Bożej woli.

To właśnie czystość jego wiary była ostatnim owocem prostoty Józefa sprawiedliwego. Wielka tajemnica naszej wiary mówi, że Bóg objawia się w słabości. Aby zrozumieć doskonałość wiary św. Józefa musimy zauważyć, że słabość Jezusa Chrystusa może być postrzegana albo jako wspierana przez jakieś potężne dzieło, albo jako prawdziwie opuszczona. W ostatnich latach życia Zbawiciela, choć słabość Jego ciała widoczna była w Jego cierpieniach, w niemniejszym stopniu w dokonywanych przez Niego cudach manifestowała się Jego wszechmoc. Prawdą jest, że wedle pozorów był On jedynie człowiekiem, człowiek ten jednak mówił rzeczy, jakich nie mówił nikt przed Nim i czynił rzeczy, jakich nikt inny nigdy nie czynił. Ne może więc dziwić, że ludzie podziwiali Go, gdyż oznaki Jego mocy skłaniały ich do myślenia, iż słabość ta była dobrowolna. Biorąc to pod uwagę ich wiara w Niego nie niosła za sobą wielkich zasług. Jednak w okolicznościach, w jakich widział Go Józef, trudno jest zrozumieć, dlaczego wierzył on tak wiernie, ponieważ słabość nigdy nie wydawała się bardziej opuszczona, nawet – odważam się powiedzieć – w hańbie Krzyża. Była to bowiem godzina, dla której przyszedł On na świat: Jego Ojciec opuścił Go i Jezus godził się, że w godzinie tej będzie opuszczony. Poddał się temu dobrowolnie, by zostać wydany w ręce oprawców. Jeśli nawet w tych latach opuszczenia moc Jego nieprzyjaciół była bardzo wielka, nie mieli oni w tym powodu do chwały, ponieważ obaliwszy ich na ziemię jednym słowem dał im poznać, że oddał się w ich ręce dobrowolnie: „Non haberes potestatem adversum me ullam, nisi tibi datum esset desuper” – Nie miałbyś żadnej władzy nade mną, jeśliby ci nie była dana z góry (J 19,11). Jednak w okolicznościach, o których mówię, i w których widział Go św. Józef, słabość Jego była tym większa, że wydawała się być ona w pewnym sensie Mu narzucona.

Albowiem, mój Boski Zbawicielu, jak postępował wobec Ciebie Twój Niebieski Ojciec w tym okresie Twego ziemskiego życia? Pragnął On uratować Mędrców, którzy przybyli oddać Ci pokłon – i kazał im wracać inną drogą. Chciał ocalić i Ciebie, jednak to wydawało się być trudniejsze. Anioł zstąpił z nieba i obudził Józefa, zrywając go z łoża i mówiąc mu, jak gdyby przerażony straszliwym niebezpieczeństwem: Uciekaj natychmiast, wyjedź tej nocy z Matką i dzieciątkiem i uciekaj do Egiptu! „Uciekaj”: cóż za słowo! Wystarczyło powiedzieć: wyjedź. Ale ucieczka i to w środku nocy: jest to dowód słabości. Cóż więc? Bóg Izraela ratowany jest jedynie dzięki ciemnościom? I kto to mówi? Sam anioł, który nagle objawił się Józefowi, jak przestraszony posłaniec. „Tak więc – jak mówi jeden z Ojców – wydaje się że całe niebiosa były zatrwożone i że przerażenie zapanowało w nich zanim jeszcze zstąpiło na ziemię: „Ut videatur caelum timor ante tenuisse quam terram”. Rozważmy jednak, co wydarzyło się potem. Józef znalazł schronienie w Egipcie, a ten sam anioł pojawił mu się powtórnie
i powiedział: „Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i idź do ziemi Izraela, bo już umarli ci, którzy czyhali na życie Dziecięcia” (Mt 2, 20). Cóż to! Gdyby żyli, Bóg nie byłby bezpieczny! O słabości tak boleśnie opuszczona! W takie właśnie sytuacji znajdowało się Dziecię Jezus, w takich okolicznościach św. Józef czcił Je, jak gdyby był świadkiem Jego największych cudów. Uznawał tajemnicę tego cudownego opuszczenia; wiedział, że cnota wiary polega na trzymaniu się nadziei wbrew nadziei: in spem contra spem (Rzym 4, 18). Wyrzekł się siebie samego dla Boga w prostocie serca i wypełniał wszystkie Jego polecenia nie dociekając przyczyn. Posłuszeństwo, które pyta o przyczyny rozkazu, grzeszy zbytnią ciekawością: posłuszeństwo kierować się powinno jedynie obowiązkiem i być niejako ślepe, gdyż jedynie wówczas jest bezpieczne. Jednak posłuszeństwo św. Józefa pochodzi z prostoty jego wiary, zaś jego umysł, nie wahając się pomiędzy wiarą a rozumem, postępuje za światłem, jakie otrzymał z nieba, zachowując prawość intencji. O żywa wiaro, o wiaro prosta i prawa: czyż nie słusznie powiedział Zbawiciel, że nie znalazł cię na tej ziemi? Albowiem, Bracia, w jaki sposób wierzymy? Kto pomoże nam wejrzeć wgłęb nas samych i sprawdzić, czy te akty wiary, które czynimy od czasu do czasu, są istotnie zakorzenione w naszych sercach, czy też nie są jedynie rodzajem przyzwyczajenia?

Jeśli niezdolni jesteśmy czytać w naszych sercach, przeanalizujmy nasze uczynki i uznajmy ubóstwo naszej wiary. Znakiem jej słabości jest, że nie mamy odwagi budować na niej czegokolwiek. Nie mamy odwagi zawierzyć jej ani oprzeć na tym fundamencie wszystkich naszych nadziei szczęścia. Nazwijcie mnie kłamcą, jeśli nie mówię prawdy. Podczas, gdy wahamy się pomiędzy życiem chrześcijańskim i światowym, czyż w głębi naszych serc nie dopuszczamy wątpliwości: „czy owa obiecana nam nieśmiertelność jest czymś pewnym? Czy to nie zbyt ryzykowne narażać spokój i szczęście porzucając to, co możemy zobaczyć, aby podążać za tym, czego nie widzimy?” Tak więc nie wierzymy w prostocie serca, nie jesteśmy prawdziwymi chrześcijanami.

Moglibyście jednak powiedzieć: gdybyśmy tylko mogli zobaczyć anioła, tak jak św. Józef. O człowieku, przestań udawać! Jonasz spierał się z Bogiem, pomimo iż został pouczony przez wyraźną wizję. Hiob natomiast był wierny, pomimo iż nie został umocniony poprzez nadzwyczajne widzenia. Nasze serca nie zostaną umocnione nadzwyczajnymi środkami: prawdziwa miłość rodzi się ze świętej prostoty i czystości intencji, unosząc nasze umysły ku Bogu i odrywając je od stworzeń.

II

Bóg oparł swą Ewangelię na tajemniczych sprzecznościach: udziela się jedynie tym, którzy zadowalają się jedynie Nim i oderwani są od innych dóbr. Abraham musiał porzucić swój dom i wszystko, co przywiązywało go do jego kraju, zanim Bóg powiedział mu: Ja jestem twoim Bogiem. Wszystko, co można zobaczyć, musi zostać przez nas porzucone, abyśmy mogli zasłużyć na to, czego zobaczyć nie można – i nikt nie może posiąść Boga, który jest pełnią całości, zanim nie stanie się na świecie jako wyzuty z wszystkiego: tanquam nihil habentes (2 Kor 6, 10). Jeśli istniał kiedykolwiek człowiek, któremu Bóg dał siebie ochoczo, był nim bez wątpienia Józef, który posiadał Go w swoim domu i w swych własnych rękach i przed którym był obecny w każdej godzinie dnia, daleko bardziej w sercu niż przed oczyma. Oto człowiek, który odnalazł Boga w najprostszy sposób; tak więc stał się godny tak wielkiego skarbu poprzez bezwarunkowe wyrzeczenie, był bowiem oderwany od swych namiętności, od swych doczesnych korzyści, od doczesnego pokoju.

Zazwyczaj kierują nami dwa rodzaje namiętności: słodkie i gwałtowne. Które z nich, drogie Siostry, trudniejsze są do poskromienia? Nie łatwo na to odpowiedzieć. Wielki św. Tomasz uczy, że pierwszych z nich należy obawiać się ze względu na ich długość, a drugich ze względu na siłę i ostrość; gdyż pierwsze łechczą naszą próżność, a drugie wywierają nas gwałtowny nacisk, pierwsze zdobywają nas, drugie pociągają nas za sobą. Choć jednak przychodzą do nas z różnych stron, oba te rodzaje pokus niepokoją nasze zmysły i atakują nasze serca. O biedne ludzkie serce! Jak wielu wrogów padasz łupem. Na jak wiele burz jesteś narażone. Jak wielu iluzjom ulegasz.

Uczmy się jednak, chrześcijanie, z przykładu św. Józefa, jak pokonywać słodycz która nas kusi i gwałtowność, która nas porywa. Zobaczmy, jak oderwany był on od swych namiętności: był w stanie przezwyciężyć bez trudu najbardziej kuszącą słodycz i najbardziej dziką gwałtowność, miłość i zazdrość. Jego Oblubienica jest jego siostrą. Pociągało go, jeśli można tak powiedzieć, jedynie dziewictwo Maryi, jednak kochał je jedynie po to, by zachować je u swej przeczystej Oblubienicy i aby przyswoić je również sobie, poprzez całkowitą harmonię serca. Wierność tego małżeństwa polegała na strzeżeniu doskonałej niewinności, którą ślubowali sobie nawzajem. To właśnie ta obietnica ich jednoczyła, to ten właśnie ślub ich wiązał. Dwa dziewictwa zjednoczyły się, by mogły zostać zachowane na zawsze przez czyste porozumienie niewinnych pragnień – jak gdyby dwie gwiazdy wchodziły w koniunkcję jedynie poprzez połączenie swego blasku. Taka właśnie była więź tego małżeństwa, tym silniejsza – jak mówi św. Augustyn – iż obietnice ich łączące były bardziej niewzruszone, będąc bardziej święte.

Jednak zazdrość usiłowała zerwać tę świętą więź małżeńskiej przyjaźni. Józef, wciąż nieświadomy tajemnic, których godna stała się jego Oblubienica, myślał jedynie o Jej bliskim rozwiązaniu. Pozostawiam malarzom i poetom odmalowanie zgrozy zazdrości, trucizny owego węża i setek oczu tego monstrum. Wystarczy mi tu powiedzieć, że jest to pomieszanie wszystkich gwałtownych namiętności. Oto zraniona miłość popychana jest do rozpaczy przez smutek i doprowadzana niekiedy do wściekłości. Być może z tego właśnie powodu Duch Święty mówi nam: „Dura sicut infernus aemulatio” – „zazdrość jej nieprzejednana jak piekło” (PnP 8, 6), ponieważ łączy ona w sobie najokrutniejsze namiętności piekła: wściekłość i rozpacz.

Jednak ów wściekły potwór nie mógł wyrządzić żadnej krzywdy sprawiedliwemu Józefowi. Podziwiajcie jego powściągliwość względem jego świętej i pobożnej Oblubienicy. Przeczuwał niewybaczalne zło, nie chciał jednak potępić go natychmiast. Rozważał to spokojnie. Skrępowany nakazem Prawa by oddalić swą Maryję, usiłował przynajmniej Jej nie zniesławić, trzymał się ścisłych wymogów sprawiedliwości i – daleki od domagania się kary – usiłował nawet oszczędzić Jej hańby. Jest to rozwiązanie najłagodniejsze, nie spieszy się z nim jednak. Chciał poczekać przez noc – która często jest najlepszym doradcą. I rzeczywiście, noc wyjawiła mu tajemnicę. Pojawił się anioł, aby rozwiać jego wątpliwości i – odważę się powiedzieć – powiedzieć mu, że Bóg potrzebuje pomocy Józefa sprawiedliwego. Albowiem, o ile rozum ludzki wzniósł się – przy pomocy łaski, na swe wyżyny – niebiosa musiały dokonać reszty. I Józef, „który będąc sprawiedliwym, godny był poznać prawdę”.

Św. Jan Chryzostom miał z pewnością słuszność, podziwiając filozofię św. Józefa. Józef był wielkim filozofem, całkowicie oderwanym od swych namiętności – jak bowiem widzimy był on w stanie przezwyciężyć najstraszniejszą z nich. Jakimże panem swych uczynków jest człowiek, który z tych okolicznościach jest w stanie spokojnie rozważyć swą sytuację, i który – wybrawszy taką mądrą drogę – jest nawet w stanie opóźnić wykonanie swego zamiaru i spać spokojnie z takimi myślami? Czy sądzicie, że gdyby dusza jego nie była spokojna, światło z nieba udzielone by mu zostało tak szybko? Nie można więc wątpić, Bracia, że był on całkowicie oderwany od swych namiętności, zarówno tych kuszących słodyczą, jak i tych, które pokonują nas przez swą gwałtowność.

Ktoś mógłby pomyśleć, że ponieważ św. Józef był tak do tego stopnia panował nad swymi namiętnościami, zbędnym byłoby wyjaśniać, nie dbał również o swe własne doczesne dobro. Nie sądzę jednak, chrześcijanie, by wniosek ten był tak pewny. Albowiem nasze przywiązanie do korzyści doczesnych jest bardziej wadą niż namiętnością, ponieważ namiętności porównać można do żaru, który nasze uczynki miarkują, który nasza dusza łagodzi i które czas osłabia i które ostatecznie się wypalają, podczas gdy przywiązanie do własnych korzyści z upływem czasu zakorzenia się w nas coraz głębiej, ponieważ – jak mówi św. Tomasz – pochodząc niejako z naszej słabości, narasta ono każdego dnia w takim samym stopniu, w jakim ciało nasze słabnie. Jednak, drodzy chrześcijanie, nie było nigdy człowieka w równym stopniu obcego szukaniu własnych korzyści, niż sprawiedliwy Józef. Zobaczcie: ubogi rzemieślnik, posiadający jedynie swe własne ręce, nie posiadający żadnego majątku poza swym warsztatem, poza pracą własnych rąk, który każdego dnia widzi się pozbawionym środków do życia, zmuszony zostaje do podejmowania długich podróży, które odrywają go od jego pracy, zaś anioł wysłany do niego nie wyjaśnia mu, z czego ma się utrzymywać. Nie wstydził się on cierpieć tego, co my wstydzilibyśmy się nawet rozważać (uniż się, o ludzka pycho!). Bez trwogi wyrusza w drogę, niczym włóczęga, ponieważ jest z Jezusem Chrystusem – i szczęśliwy że może zapłacić taką cenę z Jego obecność. Uważa sam siebie za zbyt bogatego, każdego dnia ponawia swe starania, by opróżnić swe serce, by Bóg mógł panować w nim niepodzielnie, obfitujący – ponieważ nie ma niczego, posiadający wszystko – ponieważ wszystkiego mu brakowało, szczęśliwy, pełen pokoju, bezpieczny – ponieważ nie znajdował ani odpoczynku, ani domu, ani stałości.

Oto ostateczny owoc samowyrzeczenia św. Józefa – owoc, który powinien się stać przedmiotem naszych medytacji. Albowiem naszą najbardziej powszechna wada jest równocześnie najbardziej sprzeczna z zasadami chrześcijaństwa: mam tu na myśli naszą godną ubolewania skłonność do urządzania się na tej ziemi, zamiast kierować myśli ku naszemu ostatecznemu celowi. W Liście do Żydów św. Paweł uczy nas, że Bóg zbudował dla nas miasto: „Dlatego Bóg nie wstydzi się nosić imienia ich Boga, gdyż przysposobił im miasto” – „Ideo non confunditur Deus vocari Deus eorum: paravit enim illis civitatem” (Żyd 11, 16). I rzeczywiście chrześcijanie, ponieważ Bóg nazywa się naszym Ojcem, słusznie wstydziłby się On, gdyby nazywano Go naszym Bogiem, jeśliby nie troszczył się o nasze potrzeby. Dobry ojciec pilnie troszczył się o potrzeby swych dzieci: przygotował dla nich „miasto na silnych fundamentach”, jak mówi św. Paweł: „Fundamenta habentem civitatem” (Żyd 11, 10), innymi słowy, miasto wzniesione na fundamentach mocnych i niewzruszonych. Jeśli zaś On musiałby się wstydzić, gdyby o nas nie dbał, o ileż bardziej my winniśmy się wstydzić, jeśli nie przyjmowalibyśmy tych dobrodziejstw z Jego rąk! Wyrządzilibyście krzywdę waszej ojczyźnie, gdybyście byli szczęśliwi na wygnaniu. Jakaż to zniewaga dla Syjonu, być szczęśliwym w Babilonie! Idźcie więc niestrudzenie: nie pozostawajcie w tych tymczasowych miejscach waszego zamieszkania. Tak właśnie żył Józef sprawiedliwy. Czy zasmakował on radości choćby na chwilę od momentu, gdy wziął Jezusa Chrystusa pod swą opiekę? Dziecię to nie pozwalało swej rodzinie na wytchnienie: nieustannie stawiało ją przed nowymi wyzwaniami.

Pragnie Ono nauczyć nas, moje Siostry, że jest dziełem miłosierdzia jest mieszać gorycz ze wszystkimi naszymi radościami. Jesteśmy bowiem wędrowcami, narażonymi podczas naszej podróży na wahania temperatury i zmianę pór roku. Wśród trudów tak długiej wędrówki, zmęczona dusza szuka miejsca wytchnienia. Jedni odnajdują je w pracy, inni znajdują pociechę w żonie, mężu, rodzinie; inni pokładają swa nadzieję w synu. Każdy z nich szuka jakiegoś oparcia na ziemi. Ewangelia nie gani tych starań, ponieważ jednak serce ludzkie jest nierozważne w swych poruszeniach i trudno mu miarkować swe pragnienia, to, co jest mu dane dla wytchnienia, stopniowo staje się miejscem odpoczynku i obiektem przywiązania. To, co miało być jedynie laską, na której wspierać miał się podczas podróży, dusza zmienia w łoże i pozostaje w nim – jeśli się zatrzyma – nie myśląc już o Syjonie. „Universum stratum eius versasti in infirmitate eius” (Ps 40, 4). Bóg przewróci jednak to łoże, w którym człowiek spoczywa w doczesnej szczęśliwości i – poprzez zbawienny upadek – uświadomi sercu, jak niebezpieczne jest szukać w nim odpoczynku. Żyjmy więc na tym świecie oderwani od niego. Jeśli żyjemy na nim jako nie posiadający niczego, posiadać będziemy wszystko, jeśli oderwiemy się od stworzeń, zdobędziemy Stwórcę i pozostanie nam jedynie ukryć się wraz z Józefem, byśmy mogli radować się Nim w spokoju i samotności.

III

Sprawiedliwość chrześcijańska dotyczy osobistych stosunków pomiędzy człowiekiem a Bogiem: tajemnica owa, dotycząca jedynie tych dwóch stron, profanowana jest gdy wyjawiana jest światu, stąd powinna być ukryta pod zasłoną religii przed wszystkimi, których nie dotyczy. Dlatego właśnie Syn Boży nakazuje nam, iż kiedy mamy zamiar się modlić (i to samo odnosi się do wszystkich cnót chrześcijańskich), powinniśmy się ukryć i zamknąć za sobą drzwi: „Zamknijcie za sobą drzwi i wysławiajcie waszą tajemnicę jedynie z Bogiem, nie dopuszczając nikogo oprócz tych, którzy chcą być zaproszeni”. Tak więc życie chrześcijańskie powinno być życiem ukrytym i prawdziwy chrześcijanin powinien gorąco pragnąć pozostać skrytym pod skrzydłami Boga przed oczyma innych.

Tu jednak buntuje się nasza natura, nie może ona bowiem znieść takiego zapomnienia. Powód tego jest według mnie taki, iż natura wzdraga się przed śmiercią, a życie ukryte i nieznane oznacza poniesienie śmierci dla innych. Albowiem, ponieważ przejawem życia jest działanie, ten, który przestaje działać, wydaje się również przestawać żyć. Ludzie tego świata, drogie Siostry, przyzwyczajeni są do zgiełku i pospiechu, nie wiedzą czym jest działanie w duchowe i nie uważają by działali, o ile się nie są niespokojni, nie uważają, że się poruszają jeśli nie hałasują, uważają więc wycofanie i ukrycie za zanik życia. Przeciwnie, uważają że życie znaleźć można jedynie w blasku tego świata oraz zgiełku, tak więc wmawiają sobie, że nie są całkowicie martwi jedynie wówczas, gdy ich imię czyni na świecie nieco hałasu. Dlatego właśnie reputacja wydaje się im być drugim życiem, za wielkie osiągniecie uważają, jeśli uda im się przetrwać w pamięci ludzi i wydają się wierzyć, że w jakiś sposób wstaną z grobu by słuchać, co się o nich mówi – tak silnie są przekonani, że żyć oznacza robić trochę hałasu i wybijać się między ludźmi. Oto wieczność, jaką obiecuje świat, wieczność w tytułach, wieczność poprzez sławę. Próżna to i krucha nieśmiertelność (…) To właśnie owo fałszywe przekonanie sprawia, że życie ukryte wydaje się rodzajem śmierci tym, którzy kochają świat, wydaje się im ono zapowiedzią – jeśli wolno tak powiedzieć – czegoś gorszego niż śmierć, gdyż wedle ich opinii prowadzenie życia ukrytego i zapomnianego oznacza pogrzebanie za życia pośród świata.

Nasz Pan Jezus Chrystus, przyszedłszy by umrzeć i złożyć samego siebie w ofierze, pragnął umrzeć i ofiarować się za nas na każdy sposób: nie zadowolił się więc, moje Siostry, naturalną śmiercią, ani śmiercią najbardziej okrutną i gwałtowną, ale pragnął dodać do tego również śmierć społeczną i polityczną. A ponieważ owa śmierć społeczna dokonuje się na dwa sposoby, poprzez niesławę i zapomnienie, pragnął cierpieć zarówno jedno jak i drugie. Zadośćczyniąc za ludzką pychę, pragnął ofiarować się przez wszystkie rodzaje upokorzeń i poświęcił swych pierwszych trzydzieści lat na śmierć przez zapomnienie. By umrzeć z Jezusem Chytrusem, musimy umrzeć Jego śmiercią, moglibyśmy powiedzieć więc za św. Pawłem: „Mihi mundur crucifixus est, et ego mundi” – świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata (Gal 6, 14).

Św. Grzegorz Wielki wspaniale komentuje te słowa Apostoła: Świat – jak mówi – umarły jest dla nas, gdy go opuszczamy. Jednak – jak dodaje – to nie wystarcza; aby osiągnąć doskonałość musimy być umarli dla niego i to on musi nas opuścić, innymi słowy powinniśmy dążyć do tego, byśmy już nie dogadzali światu, by postrzegał nas on jako umarłych i by nie uważał nas już do należących do jego stronnictw i intryg, ani nawet do jego rozmów. Na tym właśnie polega najwyższa doskonałość chrześcijaństwa i to w tym odnaleźć można życie, ponieważ w sposób ten człowiek uczy się podobać Bogu, który nie objawia się w gorączce ani w zgiełku świata, ale w pokoju i osamotnieniu.

W ten właśnie sposób Józef sprawiedliwy był umarły: pogrzebany z Jezusem Chrystusem i Maryją nie kłopotał się on tą śmiercią, dzięki której mógł żyć ze swym Zbawcą. Przeciwnie, nie obawiał się niczego oprócz tego, iż hałas i życie świata mógłby przeszkodzić mu w jego ukryciu i zapomnieniu. Jest to – drogie Siostry – wspaniała tajemnica: Józef miał w swym domu Tego, który mogłoby przyciągnąć oczy całego świata, a jednak świat Go nie poznał. Posiadał Boga-Człowieka i nie powiedział o tym ani słowa; był świadkiem tak wielkiej tajemnicy i rozważał ją w samotności! Mędrcy przyszli oddać cześć Jezusowi Chrystusowi, Symeon i Anna publicznie głosili Jego wielkość; nikt inny nie mógłby dać lepszego świadectwa tajemnicy Jezusa Chrystusa niż ten, który był Jego opiekunem, który znał tajemnicę Jego narodzin i któremu anioł wyjawił tak dobrze jego godność i przedmiot Jego misji. Jakiż ojciec nie opowiadałby o tak cudownym synu? A pomimo zapału tak wielu świętych dusz, które z radością poznałyby od niego chwałę Jezusa Chrystusa, nie był on w stanie otworzyć przed nimi ust, by zwierzyć im tajemnicę, jaką powierzył mu Bóg. „Erant mirantes”, mówi Ewangelista (Łk 2, 33): Józef i Maryja dziwili się temu, co o Nim mówiono, tak jakby nie wiedzieli nic; słuchali wszystkiego co mówili inni i zachowywali taką powściągliwość, że po trzydziestu latach nadal mówiono o Nim: „Czy nie jest On synem Józefa” (J 6, 42), nie znając tajemnicy jego dziewiczego poczęcia? Wiedzieli bowiem, że aby radować się prawdziwie Bogiem, trzeba być samotnym, trzeba zachować dla siebie tak wiele pragnień i tak wiele myśli oraz zadowolić się Nim samym.

Jednak, o chrześcijanie, gdzie znajdziemy ludzi tak duchowych i skrytych w epoce, w której sława jest wszystkim? Gdy zastanawiam się nad ludźmi oddającymi się ich pracy, swym własnym sprawom, znajduję potwierdzenie prawdziwości słów św. Jana Chryzostoma, że jeśli wejrzymy w siebie dojdziemy nieuchronnie do wniosku, że wszystkie nasze działania mają cel jedynie doczesny. Albowiem, nie mówiąc nawet o tych zepsutych duszach, które starają się przypodobać jedynie światu, ilu znajdziemy takich, którzy nie zejdą z drogi prostej i wąskiej, gdy odkryją, że blokują je poważne przeszkody, albo którzy nie słabną albo ustają w drodze, którzy nie szukają zgody pomiędzy wymogami sprawiedliwości a tym, czego wymaga popularność, pomiędzy obowiązkiem a zadowoleniem? Ilu znajdziemy takich, których przesąd opinii, tyrania zwyczaju i obawa przed zaszokowaniem świata nie prowadzą do poszukiwania pogodzenia Jezusa Chrystusa z Belialem, a Ewangelii z wymogami czasów? Jeśli rzeczywiście znaleźć można kilku, których cnotliwe pragnienia nie są całkowicie skażone ludzkimi względami, ilu z nich zadowala się oczekiwaniem na swą koronę aż do życia przyszłego i nie pragnie zakosztować jej przedsmaku w postaci ludzkich pochwał? Na tym właśnie polega choroba chrześcijańskiej cnoty. A ponieważ mam zaszczyt mówić obecności wielkiej Królowej, którą poddani mają słuszne prawo chwalić – pozwolę sobie rzucić nieco światła na tę kwestię.

Cnota jest jak roślina, która może obumrzeć na dwa sposoby: może zostać wyrwana lub uschnąć. Strumień wody wykorzenia ją i wyrywa z gleby; okres suszy powoduje, iż usycha na badyl, tak że choć wydaje się wciąż żyć, nosi jednak w swym łonie śmierć. Podobnie jest z cnotą. Kochacie sprawiedliwość i prawość, oto jednak przedstawiane są wam wielkie korzyści, albo też jakaś gwałtowna namiętność sprawia, iż wasze umiłowanie sprawiedliwości budzi w was porywczość: jeśli pozwolicie, by uniosła was ta burza, potok wody wykorzenia sprawiedliwość. Wszystko to sprawia, że stopniowo słabniecie, ostatecznie jednak pozwalacie by miłość obumarła w waszym sercu. Świat zdumiewa się widząc, iż utraciliście sprawiedliwość, którą tak starannie pielęgnowaliście.

Jednak jeśli jednak oparliście się tym gwałtownym namiętnościom, nie sądźcie, że jesteście już bezpieczni. Musicie strzec się innego niebezpieczeństwa, niebezpieczeństwa pochwały. Przeciwna wada wykorzenia cnotę, jednak umiłowanie pochwał sprawia, iż cnota usycha. Pozornie wydaje się ona silna, zwodzi jednak oczy ludzi. Korzeń jej uschnął, nie dostarcza już substancji odżywczych, nadaje się jedynie do spalenia. Jest jak sucha trawa z dachu, o której Dawid mówi: „usycha, zanim ją wyplenią”, „Quod priusquam evallatur, exaruit” (Ps 128, 6). Jakże bardzo należy pragnąć, chrześcijanie, by nie narodzić się w zaszczytach, ale żyć w jakiejś opuszczonej dolinie! Jak bardzo należy pragnąć, by cnota nie była eksponowana na tak zaszczytnym miejscu, ale by karmiła się chrześcijańską pokorą w jakimś zapomnianym zakątku!

Gdybyśmy jednak musieli prowadzić życie publiczne i słuchać pochwał ludzi, oto jak powinniśmy myśleć. Jeśli to, co się o nas mówi nie jest prawdą, obawiajmy się surowego sądu. Jeśli pochwała jest prawdziwa, lękajmy się utracić nagrody. By uniknąć tego ostatniego, Pani, rozważ mądrą radę udzielona przez wielkiego papieża, św. Grzegorza Wielkiego, która zasługuje na uwagę Waszej Wysokości. Nigdy nie ukrywaj cnoty jako czegoś, czego należałoby się wstydzić: musi ona jaśnieć przed ludźmi, by mogli oni wychwalać Waszego Ojca, który jest w niebie. (Mt 5, 16). Powinna ona jaśnieć w pierwszym rzędzie w osobach władców, tak by ludzie nikczemni mogli być nie tylko pozbawieni przez władzę ich praw, ale przede wszystkim by zostali zawstydzeni przez światło jej przykładu. Jednakże, być coś mogło zostać ukryte przed ludźmi, proponuję Waszej Wysokości następujące postępowanie. Poza cnotami, których dobry przykład winna dawać, ukrywaj zawsze nieco z cnót, które są nieznane światu. Szykuj dla siebie skarb ukryty, gromadź go dla oczu Boga, czy też – jak mówi Tertulian – „Mentire aliquid ex his quae intus sunt, ut soli Deo exhibeas veritatem”.

 

Pani,

takie właśnie postępowanie stanie się dla Ciebie źródłem największej chwały. Józef zasłużył na największe honory, ponieważ cześć ludzka nigdy go nie zraniła. Kościół nie ma niczego znamienitszego, ponieważ nie ma niczego bardziej ukrytego. Dziękuję Królowi, że zechciał uczcić jego świętą pamięć nową uroczystością. Oby Wszechmocny Bóg pozwolił mu zawsze czcić ukrytą cnotę św. Józefa! Niech jednak nie zadowala się oddawaniem mu czci w niebie, niech pielęgnuje ją również na ziemi i idąc za przykładem naszych pobożnych królów, zgłębia tę cnotę w jej opuszczeniu i zrozumie następującą prawdę: cnota, która walczy najusilniej, by zajaśnieć w dniu sądu, to bynajmniej nie ta, którą poddaje się najokrutniejszemu doświadczeniu. Gdyby udało Ci się, Pani, natchnąć go tymi mądrymi myślami, zasłużyłabyś tym sobie na wieczną szczęśliwość.

Skip to content