Przejdź do treści

Relacja z letniego obozu na Słowacji

Uczestnicy obozu gdzieś w słowackich Tatrach…

W niedzielny wieczór 16 sierpnia dwudziestu młodych mężczyzn dotarło do pensjonatu w Starej Leśnej na Słowacji. Po krótkim omówieniu reguł obowiązujących na obozie zjedliśmy kolację i udaliśmy się na spoczynek, żeby następnego ranka ochoczo wstać i podjąć wyzwanie naszej pierwszej wędrówki. Górskie powietrze sprawiało, że można by było spać do południa, jednak nie taki był cel obozu… Wcześnie rano, czasami nawet o 5.30, wstawaliśmy, aby z samego rana uczestniczyć we Mszy św. wszech czasów; po niej jedliśmy śniadanie, by w chwilę później „elektryczką górską” udać się na początek trasy, po drodze mając okazję przyjrzeć się słowackim góralom i rzeszy turystów. Po dojechaniu na miejsce ruszaliśmy pieszo, kierując się w stronę wysokich gór, a nasz przewodnik tłumaczył, jak i dokąd będziemy tego dnia wędrować.

Pierwsze dwa dni – akurat pogoda nie była zbyt piękna – przeznaczyliśmy na łatwiejsze trasy. W poniedziałek i we wtorek mogliśmy podziwiać trzy duże słowackie jeziora: Szczyrbskie, Popradzkie oraz Batyżowiecki Staw. Nasz przewodnik zawsze potrafił ułożyć trasy tak, żeby pomimo zachmurzenia lub deszczu całkowicie wykorzystać czas i możliwości. W środę przemokliśmy do suchej nitki, ale opłacało się: ujrzeliśmy naturalne tatrzańskie wodospady, które niesamowicie podkreślały piękno gór. Nie ma jednak trudu bez nagrody, zatem gdy doszliśmy do schroniska, ks. Łukasz Szydłowski zafundował każdemu filiżankę herbaty lub szklankę gazowanej kofoli, za którą zresztą wszyscy przepadaliśmy.

Zadanie na czwartek było już nieco trudniejsze, bowiem tego dnia zdecydowaliśmy się zdobyć najwyższy szczyt polskich Tatr – Rysy. Wyruszyliśmy wcześnie rano i po wędrówce trwającej bez mała cały dzień pokonaliśmy różnicę wysokości prawie 1200 m. Po wyjściu na sam szczyt mogliśmy podziwiać piękny widok na Czarny Staw, Morskie Oko oraz otaczające nas masywne pasma górskie.

W piątek, czyli w ostatni dzień obozu, do zdobycia została nam Mała Wysoka. Podczas wędrówki przekonaliśmy się, że nie jest ona wcale taka mała i że sprawia więcej trudności niż Rysy (przewyższenie wyniosło ponad 1300 m!). Mimo trudności część z nas podołała temu wyzwaniu i każdy, kto przezwyciężył siebie w tych trudach, przekonał się, że warto było wylewać siódme poty.

Codziennie po powrocie do schroniska dyżurni szykowali obiad i kolacje; w międzyczasie odmawialiśmy wspólnie różaniec, graliśmy w różne gry, strzelaliśmy z wiatrówki i ASG. Zawsze towarzyszył nam uśmiech! Przez trzy pierwsze dni nasz duchowy przewodnik, ks. Szydłowski, wygłosił bardzo ciekawe wykłady o rozumowym poznaniu Pana Boga i o prawdziwości wiary katolickiej, natomiast br. Maksymilian wyłożył nam tradycyjną katolicką naukę o cnotach czystości i wstrzemięźliwości. W czwartek kl. Antoni zapoznał nas z meandrami ekonomii, tłumacząc, co jest moralne w świecie pieniądza, a po piątkowej konferencji br. Maksymiliana o szkaplerzu czterech obozowiczów zdecydowało się na jego przyjęcie. (Oprócz tych trzech opiekunów był wśród nas również kl. Tomasz, w którego towarzystwie zawsze miło płynął czas.)

Pobyt na obozie, wędrówki i konferencje religijne przyczyniły się do wzrostu naszej wiary i postępu w życiu duchowym; wielu miało okazję pokonać własną niechęć i walczyć z lenistwem, ogarniającym nas na myśl o czekającym trudzie, a czasami z bólem nóg powodowanym forsownymi marszami. Z pewnością ten obóz mogę nazwać jednym z moich najbardziej udanych letnich wyjazdów – i to pod każdym względem.

Skip to content