Przejdź do treści

Arcybiskup pozostał Rzymianinem aż do ostatniego tchnienia

Ks. Emanuel du Chalard de Taveau FSSPX

Im dalej od początków Bractwa św. Piusa X, tym cenniejsze stają się wspomnienia naocznych świadków tamtych czasów. Redakcja „Mitteilungsblatt”, niemieckojęzycznego pisma Bractwa, opublikowała wywiad z ks. Emanuelem du Chalard de Taveau FSSPX, jednym z pierwszych wychowanków abp. Marcelego Lefebvre’a – obecnie posługującym w przeoracie Madonny Loretańskiej w Rimini, redaktorem francuskojęzycznego miesięcznika “Courrier de Rome”.

Wielebny Księże, należy Ksiądz do pierwszego pokolenia kapłanów z Ecône. W 1970 r. wstąpił Ksiądz do Bractwa. Na znanej fotografii wmurowania kamienia węgielnego pod budowlę seminarium trzyma Ksiądz, wtedy jeszcze jako ministrant, pastorał arcybiskupa Lefebvre’a. Co powoduje, że młody mężczyzna wstępuje do seminarium, które istnieje dopiero od kilku miesięcy?

Kryzys wewnątrzkościelny nie rozpoczął się w 1970 r. W latach posoborowych liczne katolickie rodziny poszukiwały prawdziwych księży, którzy jeszcze nosili sutannę i odprawiali Mszę łacińską. Łacina w liturgii w praktyce zanikła już cztery lata wcześniej.

Jeszcze przed soborem dalekowzroczni publicyści, tacy jak Jan Madiran, ostrzegali przed postępową postawą niektórych biskupów. Dekadencja we francuskich seminariach duchownych stała się nie do zniesienia już pod koniec lat sześćdziesiątych. Mój biskup powiedział, że w jego seminarium traci się wiarę. Wielu moich przyjaciół, którzy badali swoje powołanie do kapłaństwa, było głęboko zaniepokojonych stanem diecezjalnej formacji duchowej, teologicznej i filozoficznej. W 1969 r. jeden z nich wstąpił do seminarium we szwajcarskim Fryburgu, założonego przez arcybiskupa Lefebvre’a dla dziewięciu seminarzystów. Dzięki tej znajomości, będąc młodym człowiekiem, w 1970 r. spotkałem Arcybiskupa, który w rozmowie podzielił się ze mną swoją wizją, aby w byłym domu kanoników św. Bernarda w Ecône, w szwajcarskim kantonie Valais, założyć seminarium.

Jakie są osobiste wspomnienia Księdza związane z założycielem Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X?

Nie brakuje mi wspomnień, szczególnie miłych, związanych z postacią naszego czcigodnego Założyciela. Wraz z upływem czasu rośnie też mój podziw dla tej wielkiej osobistości.

Muszę się przyznać, że kiedy przed pięćdziesięcioma laty, jesienią 1970 r. wstępowałem do seminarium, prawie nic nie wiedziałem o kościelnej przeszłości tego prałata. Stopniowo docierało do nas znaczenie Arcybiskupa dla Kościoła w Afryce i wielka odpowiedzialność, jaka na nim ciążyła. Jego wielka prostota pozwalała nam wzrastać u jego boku. Był wzorem kapłaństwa i prawdziwym ojcem dla nas, studentów.

Za to dziś, niemal w trzydzieści lat po jego śmierci, jestem pod coraz większym wrażeniem jego przenikliwości. Już w 1966 r. w liście do kard. Ottavianiego przewidział, dokąd nas doprowadzi II Sobór Watykański i jego reformy.

Jak przeżył Ksiądz lata seminaryjne?

Jak w wypadku każdego przedsięwzięcia pobłogosławionego przez Kościół, towarzyszą im szczególne łaski i pozostają niezatarte wspomnienia. W pierwszych latach w seminarium mieliśmy wybitnych wykładowców przybyłych z przeróżnych stron: dominikanów, karmelitów, benedyktynów, kanoników św. Bernarda, kapłanów świeckich – nawet żonatego kapłana diecezjalnego, byłego protestanckiego pastora, któremu papież udzielił dyspensy od bezżeństwa.

Pamiętam szczególnie dwóch wielkich teologów: kanonika Renata Berthoda, który wprowadził nas w teologię moralną i był także naszym rektorem, i drogiego o. Czesława Spicqa, duchowego syna św. Dominika, który wykładał nam Pismo św.

Arcybiskup Lefebvre powierzył Księdzu, jako młodemu kapłanowi, ważną misję. Został Ksiądz posłany do pierwszego ośrodka Bractwa w Rzymie. Żywot kapłański spędził Ksiądz nie opuszczając Italii. Czy stał się Ksiądz w międzyczasie Romano di Roma – prawdziwym Rzymianinem?

Nie sądzę, żeby Arcybiskup wiązał posłanie mnie do Rzymu z jakąś ważną misją. W podrzymskim Albano zakupił dom, w którym w tamtym czasie jego siostra, matka Maria Gabriela Lefebvre, otworzyła pierwszy nowicjat sióstr Bractwa. Zostałem tam przeniesiony, aby pełnić posługę kapłańską, co rozpoczęło mój apostolat w Italii. Kiedy Arcybiskup był w Rzymie, zdarzało mi się z Bożą pomocą pełnić rolę kierowcy i towarzysza w czasie jego wizyt w Kurii Rzymskiej. Stąd mogłem nawiązać pierwsze kontakty z tamtejszymi monsignori, co później mi bardzo pomogło. Czy jestem Rzymianinem? Każdy katolik musi być rzymski. Naturalnie, człowiek się zmienia, żyjąc przez czterdzieści pięć lat we Włoszech.

Duch rzymski odgrywał wielką rolę w życiu Arcybiskupa. On sam uznawał swój pobyt w seminarium duchownym św. Klary za decydujący w jego dalszej drodze jako kapłana, biskupa, misjonarza i wysłannika papieskiego. Widział również zdradę tego rzymskiego ducha, dokonaną podczas II Soboru Watykańskiego i pontyfikatu Pawła VI. Czy można to w ten sposób postrzegać?

Nie znam żadnego prałata, który byłby bardziej rzymski niż abp Lefebvre. Był on blisko związany z Rzymem, ponieważ formację otrzymał w Wiecznym Mieście, w seminarium św. Klary. Jego obowiązki jako biskupa misyjnego i delegata papieskiego na francuskojęzyczną Afrykę sprawiały, że regularnie odwiedzał Kurię Rzymską. Sprawy afrykańskie sprawiły, że był znany w niemal wszystkich dykasteriach Stolicy Świętej. Rokrocznie był przyjmowany jako delegat apostolski przez Piusa XII.

Dla Arcybiskupa nie istniał większy zaszczyt niż służba Kościołowi pod przewodnictwem następcy św. Piotra.

Niepokojącym doświadczeniem był dla niego widok „Renu wpływającego do Tybru”, w miarę jak modernizm opanowywał Rzym. Jedynym pragnieniem abp. Lefebvre’a było zachowanie nieskażonej wiary katolickiej.

Kiedy z Rzymu spadły na niego ciosy, najpierw w 1976 r. w postaci suspensy a divinis, a potem w 1988 r. ekskomuniki, uznał wprawdzie te akty za nieważne, ale cierpiał z ich powodu. Przez lata rzymscy zwierzchnicy popierali go i zachęcali do dalszego działania z powodu dobra, jakie uczynił w Afryce; teraz grożono mu karami kościelnymi za czynienie tego samego w Europie.

Mimo to Arcybiskup pozostał Rzymianinem aż do ostatniego tchnienia. Nie zapominajmy, że ostatnie zapiski, jakie po sobie zostawił, to rozdział dotyczący rzymskiego ducha w swoim przewodniku duchowym.

Wasze święcenia kapłańskie w 1976 r. przyniosły Arcybiskupowi suspensę a divinis, od której założyciel Bractwa odwoływał się do Rzymu. Był Ksiądz osobiście zaangażowany w tę trudną walkę o zachowanie „starej Mszy”. W pół wieku później trudno sobie wyobrazić życie Kościoła bez tej liturgii, jeśli weźmie się pod uwagę opinie młodej części duchowieństwa. W dzisiejszych czasach wiele setek tysięcy katolików na całym świecie ponownie uczęszcza na starą Mszę. Zawdzięczają to także wierności młodego kleryka Emanuela du Chalarda…

My, klerycy z Ecône, nie odegraliśmy żadnej roli w obronie starej Mszy, będąc jedynie świadkami – być może uprzywilejowanymi – tego, jak Rzym poczynał sobie z tradycyjną Mszą św. w 1976 r. i do dziś widzimy jego działanie w różnych obszarach.

Oczywiście każdy kapłan sprawujący tradycyjną Mszę Świętą przyczynia się do powrotu Tradycji. Ta wielka walka o Mszę jest przede wszystkim walką nadprzyrodzoną, a głównym źródłem łask do jej prowadzenia jest sama Najświętsza Ofiara.

Należy przyznać, że bez twardego stanowiska abp. Lefebvre’a nigdy nie doszłoby do wydania wszystkich tych papieskich dekretów, które krok po kroku przywróciły możliwość odprawiania starej Mszy. Dokumenty Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka mają swoje ułomności i można je krytykować za wiele rzeczy – jednak pojawił się ruch na rzecz Mszy wszech czasów, skupiający zarówno kapłanów, jak i świeckich i wydaje mi się, że ten kierunek jest już nieodwracalny.

Należy zauważyć, że ten powrót sprzyja prawdziwie chrześcijańskiemu sposobowi życia, przejawiającemu się w obecności wielodzietnych rodzin – z nich pochodzi wiele powołań do życia zakonnego i kapłańskiego. Abp Lefebvre jest więc nie tylko wielkim obrońcą Mszy św., ale także prawdziwie katolickich rodzin.

Różnice w prowadzeniu życia chrześcijańskiego między tymi, którzy podążają za nowym porządkiem Mszy, a korzystającymi ze Mszy wszech czasów są coraz bardziej dostrzegalne. Niezapomniane są pewne świadectwa księży świeckich i zakonnych, którzy zaczęli odprawiać starą Mszę: „Odkąd odprawiam tradycyjną Mszę św., przeżywam swoje kapłaństwo inaczej niż do tej pory” albo: „Odprawiając tę Mszę zrozumiałem, kim właściwie jest kapłan”. Te rozważania są niezwykle istotne, ponieważ pokazują, że nowa liturgia odpowiada nowej koncepcji kapłaństwa. To dowód tego, jak głębokie zerwanie z Tradycją Kościoła spowodował mszał Pawła VI.

Był Ksiądz świadkiem podpisu złożonego przez Arcybiskupa 5 maja 1988 r. i poprzedzającej go wizytacji. Czy jego decyzja o wycofaniu podpisu była słuszna? Czy chęć złożenia podpisu była słabością Arcybiskupa?

Zgadza się – przez miesiąc towarzyszyłem kard. Edwardowi Gagnonowi (1918–2007) w jego długiej podróży przez Europę (tysiące kilometrów!) w celu wizytacji przeróżnych dzieł prowadzonych przez Bractwo. W imieniu papieża purpurat miał odwiedzić dzieła Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X i złożyć raport Stolicy Apostolskiej.

Wrażenie kardynała, o czym mogę zaświadczyć, było doskonałe i nie omieszkał pogratulować Bractwu wykonanej pracy. Jednak od samego początku trudność polegała na znalezieniu kanonicznego rozwiązania, które oddałoby sprawiedliwość wierności starej Mszy św. Było to oczywiste. Jeśli chodzi o wycofanie się z podpisu złożonego 5 maja, to wbrew krytyce niektórych chcę wyjaśnić, że abp Lefebvre nie był przez nikogo naciskany w tej sprawie. To on sam podjął tę decyzję.

Jakim sposobem tłumaczyć więc fakt, że 5 maja 1988 r. podpisał umowę ze Stolicą Apostolską? W moim przekonaniu abp Lefebvre wiele osiągnął tym porozumieniem. W tym czasie nastąpiło uznanie Bractwa i możliwość użytkowania wszystkich ksiąg liturgicznych z 1962 r.

Nasz Założyciel walczył o to przez lata. Wszystkie jego podróże do Rzymu i spotkania z władzami rzymskimi miały ten jeden cel. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że w ferworze walki nie zawsze ma się możliwość obserwowania jej i od środka, i z boku. W dniu, w którym złożył swój podpis, powiedział do mnie: „Nie wie ksiądz, jak ważny jest ten dokument!”. Ale dodał: „Nie wiem, czy dobrze robię, podpisując go”. Prawdopodobnie w nocy z 5 na 6 maja modlił się i zastanawiał nad konsekwencjami swojego podpisu i zdał sobie sprawę, że – pomimo dobra, jakie osiągnął – nie uzyskał gwarancji przyszłych święceń, a tym samym przyszłości Bractwa. Miał rację, ponieważ w kilka dni później kard. Ratzinger miał powiedzieć swoim współpracownikom: „Wywinął się nam” („Il nous a échappé”).

W 1976 r. stanął Ksiądz na rozdrożu. Niemało współbraci z pokolenia Księdza wybrało – z uwagi na posłuszeństwo – novus ordo. Co pół wieku później Ksiądz o tym myśli?

To prawda, że w historii Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X opuściło nas, z różnych powodów, niemało kleryków i kapłanów. Wydaje mi się, że ci z nich, którzy przeszli do diecezji i novus ordo, w ogólnym rozrachunku nie są zbyt szczęśliwi. Z powodu swojej przeszłości częstokroć bywają marginalizowani. Niegdyś zaproponowałem jednemu z byłych współbraci, że odwiedzę go w jego parafii. Odpowiedział mi, że nie warto, bo jego współbracia nie mają już wiary.

Wytrwanie w Bractwie nie oznacza, że wszystko jest proste, gdyż każdy człowiek w taki czy inny sposób musi nieść swój krzyż.

Osobiście nie żałuję decyzji podjętej przed pięćdziesięcioma laty; wręcz przeciwnie. Czuję radość z pracy na rzecz Tradycji, która nie jest niczym innym jak pracą na rzecz odnowy Kościoła. Niektórzy oczekują końca kryzysu, żeby mieć nadzieję na odnowę Kościoła, ale ona dzieje się już na naszych oczach! Oto, co czyni od pół wieku Bractwo Kapłańskie św. Piusa X.

Przez datę swoich święceń – a jest Ksiądz kapłanem katolickim od czterdziestu pięciu lat – należy Ksiądz do grona dziesięciu kapłanów o najdłuższym stażu, którzy z urzędu zajmują ważne miejsca w kapitule generalnej Bractwa. Jako członek kapituły ma Ksiądz obowiązek sprawdzania, czy Bractwo sumiennie przestrzega statutów i czy stara się zachować ich ducha. Statuty napisane przez Arcybiskupa przestrzegają jasno, że „należy uważać, żeby nie wprowadzać zmian i innowacji”. Ale czy niekiedy korekta nie jest konieczna?

W ciągu pięćdziesięciu lat od założenia i od czasu mojego włączenia się w to dzieło, Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X nie zmieniło swojego kursu, pozostając wierne duchowi swego Założyciela. Oczywiście, burze srożyły się jeszcze za czasów życia Arcybiskupa i po jego śmierci. Nasz Założyciel pragnął, aby statuty nie ulegały zmianie co do ducha ani celu, w kwestiach wspólnotowych i podejmowanych dzieł; natomiast przewidywał zmiany w odniesieniu do kwestii administracyjnych, stosownie do rozwoju dzieła. To zupełnie zrozumiałe: zarządzanie setką członków Bractwa to nie to samo, co opieka nad niemal tysiącem.

Każdy z trzech przełożonych generalnych, następców abp. Lefebvre’a, miał swój własny sposób sprawowania rządów, lecz ich duch pozostaje zawsze ten sam: chodzi o to, żeby uczynić wszystko, co jest możliwe, aby członkowie Bractwa respektowali statuty i żyli według nich. Sercem Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X jest ofiara Mszy św., wokół której dokonuje się wszystko: uświęcenie kapłanów i wiernych. Pierwszym i najważniejszym celem Bractwa jest i pozostaje formowanie katolickich kapłanów, stąd też w naszym apostolacie seminaria mają absolutne pierwszeństwo.

29 czerwca 1976 r., podczas Księdza święceń kapłańskich, abp Lefebvre wygłosił na kazaniu następujące słowa: „Wierzymy w Piotra, wierzymy w następców Piotra, ale tak, jak to bardzo słusznie powiedział papież Pius IX w swojej konstytucji dogmatycznej Pastor aeternus z 18 lipca 1870 r.: papież nie po to otrzymał dar Ducha Świętego, aby głosić nowe prawdy, ale po to, aby zachować nas w tej wierze, która zawsze obowiązywała. Tak brzmi definicja papieża, która została ustalona podczas I Soboru Watykańskiego przez papieża Piusa IX. Na tej podstawie jesteśmy przekonani o tym, że właśnie zachowując tę tradycję dajemy dowód naszej miłości, naszego podporządkowania urzędowi i naszego posłuszeństwa wobec następcy Piotra”. Czy odnosi się to również do obecnego pontyfikatu?

Nauczanie Kościoła się nie zmienia, a naszą siłą jest wierność „Magisterium wszystkich czasów”, jak mawiał Arcybiskup. Nawet jeśli dzisiejszy kryzys w Kościele można uznać za najpoważniejszy, to nie jest on pierwszym. W historii Kościoła mieliśmy nie tylko świętych papieży; niektórzy z nich wywoływali nawet poważne skandale. Jest pewne, że obecny kryzys dotykający papiestwo jest bardzo poważny, ale w żadnym wypadku nie wyrzekamy się tego, czego Kościół zawsze nauczał o wikariuszu Chrystusowym, a zwłaszcza na I Soborze Watykańskim, który to, przykładowo, określił warunki, w jakich papież mówi ex cathedra czyli nieomylnie.

Podobnie w kwestii posłuszeństwa musimy dokonać stosownego rozróżnienia. Istnieją przypadki, w których trzeba być bardziej posłusznym Bogu niż człowiekowi. Można też zgrzeszyć przeciwko wspaniałej cnocie posłuszeństwa: przez zaniechanie albo przez nadmiar! Należy to wszystko rozróżniać.

Podążamy za papieżem jako następcą Piotra i namiestnikiem Chrystusa, nie zaś „następcą” Chrystusa, jak to niegdyś ujął o. Roger Tomasz Calmel (1914–1975). Władza papieża nie jest nieograniczona; jako wikariusz Chrystusa podlega on nauczaniu naszego Pana i jeśli naucza czegoś innego lub przeciwnego, nie naucza już jako namiestnik Chrystusa, ale we własnym imieniu, dlatego powinniśmy nie tylko nie iść za nim, ale także stawiać mu opór, gdyż zagrożona jest wiara. Ilekroć mówimy o papieżu jako następcy św. Piotra, oznacza to, że reprezentuje i musi przekazać cały autorytet nauczania Piotra i jego następców; autorytet nauczania, w którym jest ciągłość i w którym nie może być sprzeczności. Jest to powierzony mu depozyt, który musi przekazać.

Jakich rad udzieliłby Ksiądz młodym ludziom, którzy pragnęliby poświęcić się Bogu przez kapłaństwo lub życie zakonne?

Kościół potrzebuje kapłanów bardziej niż kiedykolwiek. Pole do działania jest ogromne, nie brakuje pracy apostolskiej. Oddanie życia w służbie Chrystusowi i Kościołowi jest tym, co jest w stanie prawdziwie i w pełni wypełnić katolickie serce. W obliczu trudnej sytuacji dusz jest rzeczą pewną, że Pan wzywa do swojej służby usilniej niż kiedykolwiek.

W ciągu ponad czterdziestu lat mojego kapłaństwa nigdy nie żałowałem, że odpowiedziałem na Boże wezwanie. Jeśli kapłan może codziennie odprawiać Mszę św., to ma wszystko – i nie może o nic innego lub lepszego prosić.

Skip to content