Drodzy Członkowie Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X! Drodzy Wierni!
Z wielką radością kieruję do Was niniejsze słowa w tym wyjątkowym momencie historii naszego Bractwa, którego złoty jubileusz właśnie obchodzimy.
Pięćdziesiąta rocznica założenia Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X jest przede wszystkim okazją do wyrażenia szczerej i głębokiej wdzięczności. Po pierwsze, wdzięczności Bogu, który nie przestaje nas wspierać i pokrzepiać pomimo wystawiania nas na próby i który umacnia nas poprzez te dopusty. Jeśli podczas tego półwiecza naszej historii nigdy nie brakowało krzyży, musimy w nich widzieć dowód szczególnej życzliwości opatrzności Bożej, która dopuszcza zło jedynie w tym celu, żeby zaprowadzić panowanie Chrystusa oraz dla uświęcenia swoich wiernych sług. Po drugie, wdzięczności dla naszego Założyciela, który potrafił przekazać nam najcenniejsze skarby Kościoła katolickiego, z płomieniem nieulękłej miłości, oświecany głęboką wiarą i podtrzymywany niesłabnącą ufnością w miłość samego Boga: Credidimus caritati.
Ta 50. rocznica skłania nas także do przyjrzenia się naszej obecnej sytuacji. Czy płomień przekazany nam przez naszego Założyciela wciąż mocno płonie? Czy płomieniowi tej drogocennej pochodni, targanej huraganami kryzysu, który wydaje się ciągnąć w nieskończoność, zarówno w Kościele jak i w całym społeczeństwie, nie grozi przygaszenie?
Z jednej strony jest zrozumiałe, że wszelkiego rodzaju bitwy, które wciąż trwają i których końca nie widać, powodują nasze zmęczenie: [możemy zadawać sobie pytanie,] czy naprawdę toczenie naszej walki jest nadal konieczne? Z drugiej strony, po 50 latach toczenia bojów, Bractwo św. Piusa X może uznać, że ma już wystarczająco silne struktury i może cieszyć się względnym pokojem. Czy jednak także taka sytuacja nie stanowi dla nas zagrożenia? Czy nie należy podsycić tego płomienia, który i my z kolei musimy przekazać naszym następcom?
Jest uzasadnione zadawanie sobie pytania, czy zawsze pamiętamy o raison d’être[1. Z fr. ‘racja bytu’.] naszego Bractwa, czy realizujemy jego prawdziwy cel, wykorzystując wszystkie pozostające do naszej dyspozycji środki. W istocie ta refleksja jest konieczna, jeśli pragniemy kontynuować dzieło tych pierwszych 50 lat.
Czy Bractwo musi być wojujące?
Okoliczności, w których opatrzność Boża powołała do życia Bractwo św. Piusa X, czasy straszliwego kryzysu nękającego Kościół katolicki przez minionych 60 lat, zmusiły nas do zajęcia bardzo szczególnego miejsca w bitwie, która rozgorzała. Moglibyśmy powiedzieć, że ta wojownicza postawa stała się niejako jedną z charakterystycznych cech Bractwa. Od samego początku musiało ono walczyć z wrogami Kościoła katolickiego z wiarą, odwagą i wytrwałością. Nie wolno nam jednak popełnić błędu odnośnie do faktycznej natury tej walki, która, jeśli zastanowimy się nad nią uważnie, nie jest ani wyjątkowa, ani oryginalna. Walka należy bowiem do samej natury Kościoła katolickiego na ziemi. Bractwo jest częścią Kościoła katolickiego, a więc i ono musi być z konieczności wojujące.
Czym jest nasza walka? Od samego początku była, i jest nadal, walką o zachowanie kapłaństwa oraz – co jest z tym związane – o Mszę św. oraz [katolicką] liturgię. Bezdyskusyjnie są to również zmagania o zachowanie wiary, boje toczone w obronie doktryny katolickiej, poważnie dziś zagrożonej, nawet w samym Rzymie, przez postępującą apostazję obecnego stulecia. I wreszcie na koniec – co stanowi niejako streszczenie tego wszystkiego – jest to walka dla Chrystusa Króla, o Jego panowanie w duszach i nad narodami.
Musimy jednak dobrze rozumieć, co to oznacza… i nie zatrzymywać się w pół drogi. Jaki jest prawdziwy motyw wspomnianej wyżej walki? Jaki jest główny powód zmagań o Mszę św. oraz o katolickie kapłaństwo? Dlaczego walczymy o naszą wiarę i dla Chrystusa Króla? Powodem tym jest rzeczywistość, która jest celem całego Kościoła i ostateczną racją bytu wszystkich jego bitew toczonych w ciągu wieków: jest nią życie nadprzyrodzone, życie w ścisłym zjednoczeniu z naszym umiłowanym Panem i Królem.
Bractwo musi stale o tym pamiętać, gdyż powodem, dla którego Opatrzność powołała je do istnienia oraz je w tym istnieniu podtrzymuje, jest postęp życia duchowego w naszych duszach. Tak więc bój toczony przez Bractwo jest jedynie fragmentem walki prowadzonej na znacznie większą skalę, walki naszego Pana Jezusa Chrystusa oraz Jego Kościoła, prowadzonej od samego początku jego istnienia: „a przyszedłem, żeby życie miały, i obficiej miały” (Jan 10, 10). Jeśli nasza walka jest fragmentem tej wielkiej bitwy i walczymy na wyznaczonym nam odcinku, ostatecznym celem jest zjednoczenie się z naszym umiłowanym Zbawicielem. Tym celem jest Jego panowanie! Nie jest to abstrakcyjna idea: jest to bardzo konkretne, autentyczne i ścisłe z Nim zjednoczenie. Jest to życie!
Arcybiskup Lefebvre wspaniale mówił o tym tak: „Całe nasze Bractwo znajduje się w służbie tego Króla: nie zna innego. Wszystkie jego myśli, miłość i działania są dla Niego, dla Jego panowania, dla Jego chwały i dla kontynuacji Jego zbawczego dzieła na ziemi”[2. „Cor Unum”, List do członków Bractwa, Boże Narodzenie 1977.]. „Nie mamy innego celu, żadnego innego celu dla bycia kapłanami, niż pomoc w szerzeniu panowania naszego Pana Jezusa Chrystusa – i czyniąc to, dajemy duszom życie nadprzyrodzone”[3. Konferencja duchowa, Ecône, 29 lutego 1980.].
I przeciwnie, gdybyśmy wskutek rutyny lub znużenia osłabli w tej walce o życie duchowe oraz zjednoczenie z naszym umiłowanym Panem, nie tylko stalibyśmy się mniej użyteczni w zasadniczej bitwie, ale też stracilibyśmy z oczu raison d’être walki, jaką pragniemy odważnie toczyć za Mszę św., kapłaństwo, doktrynę katolicką oraz za Chrystusa Króla.
Czym jest życie duchowe?
Życie duchowe jest to po prostu życie naszej duszy, dla którego Bóg nas stworzył i które ma nam dać szczęście w wieczności: jest to życie wieczne, rozpoczynające się już tu na ziemi. Jaką definicję tego życia podaje nam Zbawiciel? „To zaś jest życie wieczne, aby poznali ciebie, jedynego Boga prawdziwego i tego, któregoś posłał, Jezusa Chrystusa” (Jan 17, 3). Tak więc życie duchowe polega na poznaniu Boga, na poznaniu naszego Pana Jezusa Chrystusa: Jego osoby, Jego Bóstwa, Jego cnót oraz wysłużonego nam przez Niego odkupienia. Mamy Go poznać, żeby Go naśladować i w ten sposób osiągnąć wieczne zbawienie.
Nie jest to czysto spekulatywna wiedza naukowców czy też ekspertów z dziedziny teologii biblijnej. Jest to poznanie nadprzyrodzone – poprzez wiarę i łaskę – Tego, który jest „drogą, prawdą i życiem” (Jan 14, 6). Jest to wiedza, która ma stać się fundamentem tego życia, aby mogło rozkwitać w ścisłym zjednoczeniu z naszym umiłowanym Panem, w żarliwej miłości: „Wierzyć to nie jedynie podporządkować swą duszę prawdzie, oznacza to także podporządkowanie całej swej duszy i istoty Temu, który ją głosi […] i który jest tą prawdą. Wierzyć to żyć […] i życie to jest samym Życiem: «Wierzcie we mnie, powiedział Jezus, kto wierzy we mnie ma życie wieczne»”[4. Dom Guillerand, Au seuil de l’abîme de Dieu, Ed. Parole et Silence, s. 60.].
W ten sposób dusza jest stopniowo coraz bardziej uszczęśliwiana przez miłość Tego, który stał się dla niej wszystkim. Im lepiej Go poznaje, tym bardziej Go kocha; a im bardziej Go kocha, tym dalej kroczy w Jego poznaniu. Wiara i miłość wzajemnie się karmią – i w ten sposób dusza jest coraz bardziej przeobrażana i upodabniana do boskiego wzorca.
Następnie dusza wyzwala się z łańcuchów, które utrudniają jej podróż ku zbawieniu. Od czasu grzechu pierworodnego upadły człowiek ma skłonność do odnoszenia wszystkiego do samego siebie. Zna jedynie siebie, interesuje się tylko sobą, żyje skupiając się na sobie samym… aż do tego stopnia, że zapomina o Bogu. Jednakże kiedy Bóg, poprzez chrzest, rozpoczyna w tym człowieku swoje dzieło zbawienia, dając mu znajomość wiary i upodabniając go do siebie poprzez dzieła łaski, człowiek na powrót zaczyna odnosić wszystko do Chrystusa. Niebawem zna jedynie Jego, żyje przez Niego i jest skupiony na Nim… aż osiąga punkt, w którym zapomina o sobie samym. Oto ideał chrześcijański! Pozwala on nam przezwyciężać wszelkie przeszkody, aż wreszcie nasz umiłowany Pan staje się prawdziwie życiem duszy, całkowicie Nim wypełnionej. Jest to wolność prawdziwa i definitywna, urzeczywistniana przez Tego, który jest Wieczną Prawdą.
W niebie, w życiu wiecznym, nasz umiłowany Pan całkowicie wypełni nasze dusze i prawdziwie stanie się dla nas wszystkim, tak jak dla niezliczonej liczby aniołów i świętych. A ponieważ życie wieczne rozpoczyna się już na ziemi jako życie duchowe, nic dziwnego, że nasz Zbawiciel już obecnie pragnie stopniowo wypełniać naszą duszę.
Oczywiście tu na ziemi nie widzimy jeszcze Boga, jednak w niebie ujrzymy Go twarzą w twarz. Nasza wiara nie jest absolutnie doskonałym poznaniem Boga, jednak miłość, przez którą będziemy na całą wieczność z Nim zjednoczeni, nie różni się od miłości, jaką kochamy Go już za ziemskiego życia. Co więcej, już obecnie staje się On dla nas wszystkim, kiedy prawdziwie kochamy Go całym naszym sercem, całą naszą duszą, ze wszystkich naszych sił i ze wszystkiej myśli naszej, aż po całkowite ofiarowanie Mu siebie samych.
Byłoby błędem sądzić, że to wspaniałe życie jest dostępne jedynie dla jakiejś duchowej elity. Nasz umiłowany Pan pragnie oddać się wszystkim. To przepełnione coraz większą miłością poznanie Wcielonego Słowa jest po prostu rozwojem daru poznania, otrzymanego przez wszystkich ochrzczonych i bierzmowanych. I to właśnie dla przyjęcia tego daru oraz życia nim zostaliśmy stworzeni.
Środki niezbędne dla życia duchowego
W jaki sposób jest nam przekazywane to poznanie wiary? Dzięki jakim środkom rozkwita ono w życie miłości, upodabniając nas do Chrystusa? Otóż dokonuje się to poprzez sakramenty oraz Najświętszą Ofiarę. To właśnie te kanały łaski umożliwiają naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi wszczepienie nas w Niego.
Dzięki łasce nasz umiłowany Pan żyje w nas i sprawia, że my żyjemy w Nim. Im bardziej wzrasta w nas ta łaska, tym bardziej życie w zjednoczeniu z Nim wypełnia przestrzeń naszych dusz, tak iż nic nie jest w stanie nas od Niego odłączyć. Tak właśnie wygląda duchowość Ewangelii. Ideał ten nadaje doskonałą jedność życiu chrześcijanina, ponieważ jest on zjednoczony z osobą naszego umiłowanego Pana. Syn Boży stał się centrum jego życia, w którym ogniskują się wszystkie jego troski i działania. Ściśle się z Nim zjednoczył, a zasadą tej ścisłej jedności jest sam nasz Zbawiciel.
Na tym więc polega nasza walka: aby pozwolić naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi stać się osią naszego życia duchowego, źródłem wszystkich naszych myśli, wszystkich naszych słów i wszystkich naszych czynów. Z tego powodu walczymy o Mszę św.: aby nasze dusze mogły być uświęcane przez łaskę. Z tego powodu walczymy o wiarę: aby dusze mogły poznać swego Zbawiciela, aby mogły Go ukochać i lepiej Mu służyć. Wreszcie z tego powodu walczymy o panowanie Jezusa Chrystusa: aby dusze mogły Mu służyć i zjednoczyć się doskonale ze swoim Królem.
Jest to prawdziwie duch krucjaty, którą nasz Założyciel zainicjował w 1979 r., z okazji złotego jubileuszu swego kapłaństwa, czerpiąc ze swego długiego doświadczenia misjonarza. „Jest konieczne, abyśmy się nieco zastanowili nad faktycznym motywem tego przeobrażenia [pogan w chrześcijan]: jest to kwestia ofiary. […] Powinniśmy rozpocząć krucjatę! Krucjatę opartą na ofierze Mszy św., na Krwi naszego Pana Jezusa Chrystusa, na tej niezwyciężonej skale, aby odbudować Christianitas. A wówczas znów ujrzycie rozkwit chrześcijańskiej cywilizacji – cywilizacji, która nie jest dla tego świata, ale będącej cywilizacją prowadzącą do katolickiego miasta, którym jest niebo”[5. Kazanie abp. Lefebvre’a wygłoszone w Porte de Versailles 23 września 1979.]. Ta krucjata jest naszą krucjatą: mamy walczyć duchowo, wspierani przez Najświętszą Ofiarę, tak aby życie naszego Pana Jezusa Chrystusa mogło być przekazywane poszczególnym duszom oraz społeczeństwu jako całości.
Co się jednak dzieje, kiedy walka o życie duchowe słabnie i ustaje?
Współczesny człowiek jest pozostawiony samemu sobie i brak mu punktów odniesienia
Aby odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy przyjrzeć się współczesnemu człowiekowi. Uderza nas przede wszystkim cechujący jego życie brak jedności. Już nie wie kim jest, skąd pochodzi ani dokąd zmierza. Nie posiada żadnych punktów odniesienia. Jest zdezorientowany, wewnętrznie rozdarty i rozbity. Jeśli nawet nie jest całkowicie pozbawiony wiary, to pozostało mu jej niewiele – i nie stanowi już ona centrum jego życia. Człowiek współczesny dąży przede wszystkim do wolności i niezależności, poszukuje sfery, w której nie byłby odpowiedzialny przed nikim, nawet przed samym Bogiem.
I tak na przykład widzimy, jak współczesna nauka podkreśla własny autorytet, odmawiając podporządkowania się wierze, a nawet zuchwale roszcząc sobie prawo do jej osądzania. Widzimy, jak współczesna edukacja oraz moralność odrzucają wszelkie zasady, podążając w sposób nieskrępowany za swymi pragnieniami, czego efektem jest chaos i zamieszanie. Jesteśmy świadkami, jak kierujący się ideą sekularyzmu politycy usiłują całkowicie usunąć wiarę i sacrum z życia społecznego.
Nasiona apostazji, poprzez którą sam nasz umiłowany Pan jest w praktyce eliminowany z życia ludzi, oraz brak zasad moralnych, prowadzący do dezintegracji i chaosu, w efekcie uniemożliwiają prowadzenie integralnego, zwykłego życia duchowego, skupionego na naszym Zbawicielu. Jest to zuchwałe i wyzywające odrzucenie panowania Chrystusa. Jest to pogardliwe odrzucenie Jego królewskich praw wobec jednostek i społeczeństw. Być może nasz umiłowany Pan pozostaje jakąś niewielką cząstką w życiu współczesnego człowieka, jednak nie stanowi już centrum tego życia. Nie ma już pełnego wpływu na człowieka. Nie jest już fundamentem wszystkich jego działań… W ten sposób doskonałe zjednoczenie współczesnego człowieka z naszym Panem Jezusem Chrystusem staje się niemożliwe.
Źródło kryzysu w Kościele: jego otwarcie na świat oraz na ducha świata
Kryzys, w jakim się obecnie znajdujemy, stał się szczególnie dramatyczny przez fakt, że przez 60 lat Kościół akceptował ten współczesny ideał i koncepcję świata, w którym dla naszego umiłowanego Pana nie pozostawia się wiele miejsca. Jego powszechna władza królewska nie jest już uznawana, ponieważ Kościół stał się obrońcą wolności religijnej: poprzez uznanie autonomii osoby ludzkiej, poprzez uznanie prawa każdego do życia zgodnie ze swoim sumieniem, hierarchia kościelna doszła do faktycznego zanegowania praw naszego Pana Jezusa Chrystusa nad człowiekiem.
W istocie zaczęła być kwestionowana nie tylko królewska władza Zbawiciela, ale nawet samo Jego Bóstwo, ponieważ Kościół postanowił uznać, że człowiek, na mocy swej rzekomej godności, może w sposób wolny wybrać lub odrzucić Chrystusa Pana. Czyniąc to, hierarchowie Kościoła zatkali uszy na słowa Zbawiciela, który powiedział: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem” (Jan 14, 6), a nawet de facto zarzucili kłamstwo św. Piotrowi, który uczył, jak czytamy w Dziejach Apostolskich, że „nie ma w nikim innym zbawienia. Nie ma bowiem innego imienia pod niebem, danego ludziom, w którym byśmy mieli być zbawieni” (Dz 4, 12).
Tak więc – nie przesądzając o osobistych łaskach, jakich Bóg może udzielić każdemu – w dzisiejszym Kościele niemalże niemożliwe stało się poznanie naszego Pana Jezusa Chrystusa w pełni i prawdziwie, poznanie Jego Bóstwa, Jego władzy królewskiej i wszystkich Jego przywilejów oraz obiecanego przezeń zbawienia. W praktyce bardzo trudne stało się prowadzenie, będącego owocem tego poznania, życia duchowego. Pokazuje nam to głębię kryzysu, który dotyka nas wszystkich. Zagrożona jest nie tylko Msza św., sakramenty oraz wiara, lecz także to, co te środki mają nam umożliwić – życie w zjednoczeniu ze Zbawicielem. Wypaczana jest sama misja Kościoła, ostateczny cel życia chrześcijańskiego.
Nasz Założyciel pisał o tym wszystkim z wielkim smutkiem: „Nie przekazują już oni naszego Pana Jezusa Chrystusa, ale religijność sentymentalną, powierzchowną i charyzmatyczną. […] Ta nowa religia nie jest religią katolicką. Jest ona jałowa i niezdolna do uświęcenia społeczeństwa oraz rodziny”[6. Spiritual Journey, Iris 2010, s. 14.].
Stępiony miecz Ewangelii
Jak Kościół katolicki mógł znaleźć się w tak tragicznej sytuacji? Jak to możliwe, że mogła się dokonać taka zmiana, że w Kościele mogły się narodzić takie idee, sprzeczne z nauczaniem i wiarą wszystkich czasów?
Niestety! Powód tego jest bardzo prosty. Owo życie duchowe, o którym mówiliśmy, jest źródłem walki. Ten bój, nieodzowny dla każdej duszy pragnącej pogłębiać panowanie Jezusa Chrystusa w niej samej, jest również – i przede wszystkim – bojem całego Kościoła katolickiego. Jest to uniwersalny konflikt, w którym Kościół oraz świat są przeciwnikami, zaś stawką jest właśnie zjednoczenie dusz z Jezusem Chrystusem. Bój ten jest ciężki, wyczerpujący i nieustanny. Rozpoczął się wraz z narodzinami Kościoła, w dniu zesłania Ducha Świętego – i będzie trwać aż do końca czasów. Istnieje więc, obok trudności immanentnych dla tego konfliktu, trudność szczególna – a mianowicie jego długotrwałość. Mówiąc wprost, ulegliśmy znużeniu. Stopniowo ów ideał życia duchowego, ze wszystkim, czego od nas wymaga, gdzieś zanikł. Coraz większa liczba katolików uznała dalsze prowadzenie walki za zbyt trudne. Wahali się, gdy byli wzywani do całkowitego podporządkowania się łasce naszego umiłowanego Pana, tak aby mogła ich ona przemienić oraz zbawić. Nie chcieli już Jego panowania i wymogów Jego miłości. Zmęczyli się nieustannym opieraniem się pokusom tego świata, który dzień i noc spiskuje przeciwko ustanowieniu panowania Jezusa Chrystusa w ich duszach. Zatykali uszy na słowa św. Pawła, który ich przestrzegał: „nie upodabniajcie się do tego świata” (Rz 12, 2) i ostatecznie popadli w zniechęcenie. W obliczu nieustannych ataków świata wielu katolików okazało, niestety, karygodną słabość. Ich katolicyzm stał się letni, ugodowy, zgodny z duchem II Soboru Watykańskiego, liberalny i zeświecczony. Ich sposób życia stał się światowy. Ofiarę, tę kluczową cechę każdego autentycznie chrześcijańskiego życia, skazano na wygnanie.
Niebawem pojawiło się doktrynalne usprawiedliwienie tej apatii i bierności: „Nigdy więcej wojny”. I ludzie zaczęli wierzyć w doczesny pokój, w powszechną harmonię pomiędzy wyznawcami wszystkich religii, w utopię katolicyzmu pogodzonego ze światem. „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam” – powiedział nasz umiłowany Pan, dodał jednak: „nie jako świat daje, ja wam daję” (Jan 14, 27). Jednakże, aby nie mieć więcej wrogów, ludzie postanowili odrzucić Jezusa Chrystusa i bez Niego budować utopijny pokój. Nie bacząc na to, czy odpowiada to Jego woli czy też nie, szukanie uznania w oczach świata jest łatwiejsze, wygodniejsze i mniej wymagające.
Ponieważ chrześcijański ideał zjednoczenia z naszym Panem Jezusem Chrystusem stał się – w zdeformowanym Kościele, który ten ideał w coraz większym stopniu ignoruje i porzuca – coraz trudniejszy do urzeczywistnienia, kluczowe jest tu zrozumienie, że to właśnie na tym polu Bractwo – tak w przeszłości, jak i obecnie – ma obowiązek walczyć, niezależnie od kosztów.
Jednakże to niebezpieczeństwo porzucenia Zbawiciela, aby upodobnić się do świata, istniało zawsze, od czasu Getsemani, gdzie najwierniejsi przyjaciele Chrystusa musieli zmierzyć się z tą pokusą. Ta walka o wierność jest toczona każdego dnia. Czy możemy więc powiedzieć, że nasze Bractwo pozostaje wierne?
Czy Bractwo jest całkowicie uodpornione?
Istnieje realne niebezpieczeństwo, że po 50 latach rozwoju uznamy, iż skoro Bractwo już dobrze okrzepło, Tradycja może być zachowywana łatwiej i spokojniej broniona, a tym samym życie katolickie jest dziś łatwiejsze i mniej wymagające. Nic dalszego od prawdy! Obowiązki związane z życiem duchowym, życiem wewnętrznym, życiem w zjednoczeniu z Jezusem Chrystusem wymagają codziennej i ofiarnej walki ze zwodniczą pokusą do upodobnienia się do świata.
Arcybiskup Marceli Lefebvre w kazaniu jubileuszowym z 1979 r. powiedział: „Idea ofiary jest ideą głęboko chrześcijańską i głęboko katolicką. Nasze życie nie może obyć się bez ofiary, ponieważ nasz Pan Jezus Chrystus, wcielony Bóg, zechciał przybrać ciało podobne do naszego i powiedział nam: «Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, a weźmie krzyż swój na każdy dzień»”.
Istnieje również niebezpieczeństwo, że po 50 latach walki pozwolimy, aby pokonało nas znużenie i zniechęcenie, które stopniowo prowadzi dusze do utraty sensu życia chrześcijańskiego, sprawiając, iż przestają dostrzegać faktyczne motywy swych pierwotnych wysiłków, których podejmowanie wciąż jest konieczne.
Jest więc absolutnie kluczowe, aby to prawdziwie katolickie życie pozostawało naszym stałym celem i abyśmy czynili wszystko, co jest w naszej mocy, każdego dnia, z pomocą łaski Bożej, aby to życie miłości w zjednoczeniu ze Zbawicielem było możliwe. Musimy pozwolić naszemu Boskiemu Zbawicielowi zdobyć nasze dusze poprzez usuwanie wszelkich przeszkód utrudniających zaprowadzenie w nas Jego panowania. Ta codzienna walka duchowa, podtrzymywana przez nadprzyrodzoną nadzieję, jest nieodzowna, jeśli naprawdę pragniemy pozostać wierni naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi. Jedynie wówczas będzie On w nas żył prawdziwie, my zaś będziemy dla Niego nowym człowiekiem, w którym będzie mógł oddawać swemu Ojcu należną Mu cześć i chwałę.
Jeśli nie nadamy naszym zmaganiom tego głębokiego duchowego wymiaru, będziemy ryzykować prowadzenie walki czysto abstrakcyjnej. Nasze bitwy doktrynalne będą niczym więcej niż intelektualnymi grami, spekulatywnymi i abstrakcyjnymi, w których idee ścierają się z ideami, bez życia moralnego oświecanego światłem naszej wiary. Nasza walka o najświętszą ofiarę Mszy będzie miała tylko wymiar estetyczny: będziemy bronić tradycyjnej liturgii jedynie dlatego, że jest ona piękniejsza lub bardziej pobożna. Jest to zapewne prawdą – jednak to nie dlatego jej bronimy! Trzeba patrzeć głębiej. Bronimy jej, ponieważ jest to środek par excellence do uświadamiania ludziom miłości Zbawiciela obecnego na ołtarzu. Jest środkiem par excellence do wkraczania w pełni w tę samą miłość i tę samą ofiarę, poprzez adorację i dar z siebie. Taki właśnie jest ostateczny powód walki o Mszę – i takie jest prawdziwe znaczenie słowa „Tradycja”!
Tak długo, jak długo ten ideał życia duchowego pozostaje w nas zakorzeniony i tak długo, jak pozwalamy łasce Bożej dzień po dniu przemieniać nas i upodabniać do naszego Pana Jezusa Chrystusa, nasza wierność walce o Tradycję będzie zagwarantowana i wzmacniana. To właśnie ten ideał, ucieleśniony w życiu autentycznie ożywianym tym duchem, zagwarantuje członkom i wiernym Bractwa św. Piusa X siłę i energię konieczne do wiernego służenia Chrystusowi Królowi.
Jak przygotowujemy się na ostateczne zwycięstwo?
Jak długo potrwa obecny kryzys w Kościele? A co ważniejsze, dlaczego Bóg dopuszcza, aby nadal trwał? Czego oczekuje od nas? Wyjaśniliśmy wszystkie powody szkodliwości nowej Mszy. Zdemaskowaliśmy wszystkie błędy wolności religijnej i ekumenizmu etc. Co pozostaje do zrobienia? Czego brakuje, aby Tradycja na powrót odzyskała swe miejsce w Kościele?
Nie pozostało już nic nowego do powiedzenia – choć jest oczywiste, że nie wolno nam zachowywać milczenia, ale stale mówić, głosząc prawdę i potępiając błędy II Soboru Watykańskiego. Z drugiej strony wciąż pozostaje coś do dania. Jest to rozstrzygająca bitwa. Ta sytuacja, ze wszystkimi jej trudnościami, wymaga, aby każdy z nas poczynił wysiłek ofiarowania Chrystusowi Panu czegoś bardziej doniosłego, czegoś bardziej radykalnego niż to, co dotąd Mu ofiarowaliśmy: a mianowicie oddania Mu się całkowicie i bez zastrzeżeń.
To właśnie o to prosi nas nasz Pan Jezus Chrystus – i aby to uzyskać, dopuszcza dalsze trwanie obecnego kryzysu. W swej dobroci daje nam więcej czasu. Nie po to, żeby nas zniechęcić czy też uszlachetnić – ale żebyśmy oddali się Mu bardziej wielkodusznie. Dobry Pan wykorzystuje ten czas, abyśmy mogli podporządkować się jeszcze bardziej Jego opatrzności i Jego miłości. Ostatecznie, ponieważ ta walka jest Jego walką, to On decyduje o godzinie zwycięstwa! My zaś dochowajmy wierności niezależnie od tego, jak długo spodoba Mu się nas doświadczać. Obecny kryzys jest konieczny, aby pobudzać przyjaciół naszego umiłowanego Pana do doskonalszych i bardziej heroicznych odpowiedzi na ataki Jego wrogów. Jest konieczny dla ożywienia dusz, które poprzez te doświadczenia staną się bardziej hojne, bardziej otwarte i bardziej podatne na działanie Jego łaski. Jednym słowem, aby uczynić je świętszymi.
A wówczas płomień, który pragniemy przekazywać ludziom mającym kontynuować Jego walkę po nas, zapłonie ponownie, jasno i wysoko.
Do tej właśnie wielkoduszności pragnę was zachęcić. Oby – poprzez ofiarę Mszy św., poprzez gorliwe przystępowanie do sakramentów, zwłaszcza do Komunii św., poprzez ducha ofiary i pobożną modlitwę – poznanie i miłość do Wcielonego Słowa wzrastała w naszych duszach! Oby łaska naszego Pana Jezusa Chrystusa podtrzymywała nas w naszej walce duchowej i przeobrażała nas na Jego podobieństwo! Oby nasze dusze jednoczyły się z Nim ściśle i obyśmy mogli powtórzyć za św. Pawłem: „uważam wszystko za stratę dla wzniosłego poznania Jezusa Chrystusa Pana naszego, dla którego wszystko postradałem i mam sobie za gnój, bylebym Chrystusa pozyskał i był znaleziony w nim nie jako mający swoją sprawiedliwość, która jest z Zakonu, ale tę, która jest z wiary Chrystusa Jezusa, która jest z Boga – sprawiedliwość przez wiarę, żebym go poznał i moc zmartwychwstania jego i uczestnictwo w cierpieniach jego, upodabniając się do śmierci jego” (Fil 3, 8–10).
Tych kilka słów św. Pawła streszcza w sobie najcenniejszą rzecz, jaką nam przekazał abp Lefebvre: „głębię i niezmiennego ducha katolickiego kapłaństwa oraz ducha chrześcijańskiego, związanych zasadniczo z wielką modlitwą naszego błogosławionego Pana, wyrażoną po wszystkie czasy w Jego ofierze na krzyżu”.
To wszystko, czego mógłbym Wam życzyć, ponieważ nic innego nie ma w istocie znaczenia. Niech Wam Bóg błogosławi!
Menzingen, w uroczystość Wszystkich Świętych A.D. 2020
ks. Dawid Pagliarani FSSPX, przełożony generalny