Przed trzydziestu laty, 25 marca 1991 r., w szwajcarskiej miejscowości Martigny zmarł abp Marceli Lefebvre, założyciel Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. Przy łożu śmierci czuwali ks. Michał Simoulin, będący wtedy regensem seminarium św. Piusa X w Ecône, oraz ks. Franciszek Schmidberger, ówczesny przełożony generalny, który zamknął powieki zmarłego. Ks. Simoulin pozostawił spisane wspomnienia ostatnich dni ziemskiej pielgrzymki Arcybiskupa. Zapiski te wywarły wpływ na kształt monumentalnej biografii Arcybiskupa pióra bp. Bernarda Tissiera de Mallerais, której fragment publikujemy poniżej.
2 kwietnia 1991 r. doczesne szczątki Arcybiskupa złożono do grobu. Nuncjusz apostolski w Szwajcarii, bp Edward Rovida, oraz biskup Sitten, Henryk Schwery (który został kardynałem jeszcze tego samego roku), pożegnali zmarłego leżącego na marach w kaplicy. Biskup Bernard Tissier de Mallerais celebrował pontyfikalną Mszę żałobną w obecności dwunastu tysięcy wiernych. Ks. Franciszek Schmidberger rozpoczął swoje kazanie tymi słowami:
Gromadzimy się tu, wokół doczesnych szczątków naszego ukochanego Ojca, naszego Założyciela i wieloletniego przełożonego generalnego, wokół biskupa, który pozostał wierny swej misji nauczyciela i pasterza jednego, świętego, katolickiego i apostolskiego Kościoła, wokół niestrudzonego misjonarza i ojca nowego pokolenia kapłanów, wokół człowieka, który uratował Najświętszą Ofiarę Mszy w jej autentycznym i czcigodnym rycie rzymskim, wokół bojownika o społeczne panowanie naszego Pana Jezusa Chrystusa. „Oto kapłan wielki, którego życie podobało się Bogu i który okazał się sprawiedliwym. Nie ma nikogo mu podobnego w przestrzeganiu prawa Najwyższego” (ze Mszy o biskupie wyznawcy).
Po uroczystych egzekwiach, odprawionych przez ks. Schmidbergera i biskupów pomocniczych Bractwa, trumna została przeniesiona do krypty seminaryjnej, gdzie pozostawała do 24 września minionego roku. Od tego dnia doczesne szczątki założyciela Bractwa oczekują zmartwychwstania w nowym miejscu pochówku – w krypcie kościoła pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny w seminarium w Ecône. Oto opis ostatnich chwil życia Arcybiskupa pióra bp. Tissiera de Mallerais[1. B. Tissier de Mallerais, Marcel Lefebvre. Życie, tłum. Paulina Kupiec i Jarosław Zoppa, Wydawnictwo Dębogóra, Dębogóra 2020, ss. 709–714.]:
7 marca 1991 roku, w święto św. Tomasza z Akwinu, wystąpił z tradycyjnym wykładem dla dobroczyńców i przyjaciół z Valais. Pełen wiary i werwy zakończył wystąpienie słowami: „Ostateczne zwycięstwo będzie po naszej stronie!”. Nazajutrz o godz. 11.00 odprawił ostatnią Mszę. Sądził nawet, że nie będzie mógł jej dokończyć, tak bardzo był osłabiony i cierpiący. Mimo to udał się samochodem do Paryża na założycielskie zebranie „kół tradycji”. „To zbyt ważna sprawa – powiedział – i bardzo mi leży na sercu”.
Pobyt w szpitalu i operacja
Jednak nie minął nawet Bourg-en-Bresse. W hotelu, około godziny czwartej w nocy, arcybiskup Lefebvre obudził swego kierowcę, Rémy Borgeata, mówiąc: „Źle ze mną, wracajmy do Szwajcarii”. Na własną prośbę, rankiem 9 marca, został natychmiast przyjęty do szpitala w Martigny. Dyrektorem szpitala był Jo Grenon, przyjaciel Ecône. Arcybiskupa położono na oddziale chirurgii i umieszczono w pokoju nr 213. Za górami były Forclaz i Francja, a niedaleko przełęcz św. Bernarda, za nią Włochy i Rzym.
Arcybiskup był pełen ufności, ale cierpiał: „Czuję, jakby ogień palił mi wnętrzności i sięgał do piersi”.
Ksiądz Simoulin przyniósł Komunię świętą, którą Arcybiskup przyjmował aż do operacji. Dziękując, powiedział: „Przeze mnie opuścił ksiądz nieszpory…, ale zrobił ksiądz uczynek miłości. Przynosi mi ksiądz najlepszego Lekarza. Żaden z nich nie może mi dać więcej niż ksiądz”.
Arcybiskup adorował krucyfiks na ołtarzu przygotowanym w jego pokoju.
„To pomaga mi w cierpieniu”.
Lekarstwa łagodziły bóle, a odżywianie chorego odbywało się za pomocą kroplówki. Arcybiskup obrócił to w żart, zwracając się do pielęgniarek:
„Macie ze mnie pożytek: płacę za wszystko, a nawet mnie nie karmicie!”.
Arcybiskup był bardzo cierpliwym pacjentem. Lekarze musieli go napominać, aby mówił o swych dolegliwościach. Według pielęgniarek był bardzo spokojny. Nigdy nie korzystał z dzwonka, gdyż nie chciał im przeszkadzać. Trochę się niepokoił rezultatami operacji, ale równocześnie był ufny i zdany na wolę Boga. Często mawiał: „Skończyłem już swoją pracę. Wystarczy. Pozostaje mi cierpieć i modlić się”.
W poniedziałek 11 marca, czując jak chłód obejmował jego nogi, poprosił o ostatnie namaszczenie. Przyjął je z dużym skupieniem i prostotą, z przymkniętymi oczyma, jasno odpowiadając na pytania kapłana. Następnie poprosił o apostolskie błogosławieństwo w obliczu śmierci (in articulo mortis), po czym otworzył spokojne oczy, uśmiechnął się i podziękował. Dodał też: „Z modlitwą za umierających jeszcze trochę poczekamy”.
Był uspokojony, jednak nie udało mu się powrócić do odmawiania brewiarza. „Zatem, jak powiedział, będę się modlił w myślach. Do niczego innego się nie nadaję. Ale to dobra rzecz”.
W czwartek 14 marca, po wielu badaniach, lekarze zdecydowali, że Arcybiskup może wreszcie zjeść prawdziwy posiłek, który go wzmocni i sprawi mu przyjemność. Chory nie tknął jedzenia, aby móc przyjąć Komunię świętą… na którą trzeba było poczekać. Tego samego dnia, jeden z lekarzy zwierzył się księdzu Denisowi Pudze: „Proszę księdza, muszę coś wyznać. Spędziłem dzień w towarzystwie Arcybiskupa, gdyż byłem przy badaniach. To nadzwyczajny człowiek i prawdziwym szczęściem jest przebywać u jego boku. Jakaż dobroć bije od niego! Odkrywamy boską dobroć na jego obliczu. To wielki przywilej, że może ksiądz być blisko niego. Znając go tylko z gazet, nie zdawaliśmy sobie sprawy, co to za człowiek. Poprosiłem go, aby się za mnie modlił”.
Lekarz ten nie był katolikiem. W piątek 15 marca, arcybiskup Lefebvre został przewieziony do Monthey na badania tomograficzne. Po powrocie do szpitala księża znaleźli go pod kroplówką, która spowodowała obrzęki.
– Jego Ekscelencja ma zbyt twarde żyły – powiedział ks. Simoulin.
– Nie, wręcz przeciwnie, podobno są zbyt cienkie i delikatne. Wyobrażacie sobie… u żelaznego biskupa!
W sobotę Sitientes, 16 marca, w Ecône odbyły się święcenia subdiakonatu.
– W modlitwie uczestniczyłem w święceniach – powiedział Arcybiskup do ks. Pugi.
– To pierwsze święcenia, które nie odbyłyby się, gdyby Ekscelencja nie wyświęcił biskupów.
– Tak – odpowiedział prałat – to prawda, rok 1988 był wielką łaską, błogosławieństwem od Boga, prawdziwym cudem. Po raz pierwszy, będąc poważnie chory, jestem zupełnie spokojny. Muszę przyznać… proszę wybaczyć…, ale przedtem, kiedy chorowałem, martwiłem się, że Bractwo mnie jeszcze potrzebuje, że nikt nie może wykonać za mnie pracy. Teraz jestem spokojny, wszystko jest na swoim miejscu i wszystko działa.
17 marca, w niedzielę Męki Pańskiej, po przyjęciu Komunii świętej, wyjaśnił, że nazajutrz będzie operowany i dodał: „Oby dobry Bóg mnie zabrał, jeśli taka będzie jego wola”.
Operacja odbyła się więc w poniedziałek po niedzieli Męki Pańskiej.
„Kiedy lekarz powiedział mi, żebym liczył do dziesięciu, w momencie zasypiania, przeżegnałem się i… to wszystko. Potem się obudziłem i zapytałem:
– I co, już nie operujemy?
– Ależ tak, panie Lefebvre, już po wszystkim – usłyszałem w odpowiedzi”.
Tak arcybiskup Lefebvre zrelacjonował swoją operację. Chirurg usunął ogromny nowotwór rozmiaru trzech grejpfrutów, który okazał się złośliwy. Jednakże nie powiedziano o tym pacjentowi. Operacja wyczerpała Arcybiskupa, ale uśmiechał się zza maski tlenowej i sondy gastrycznej.
W środę wieczorem Arcybiskupa ogarnął niepokój: na kończynach wystąpiły silne obrzęki, pojawiły się bóle w plecach i ból głowy.
„To już koniec, powiedział, potwornie boli mnie głowa. Oby dobry Bóg przyszedł już po mnie. Bardzo pragnę mieć w chwili śmierci kogoś z moich księży, żeby odmówił modlitwę za umierających. Tego nie można odmówić”.
Sądził, że nie pozwolono jego księżom na odwiedziny. Pojawienie się księdza Pugi w czwartek rano uspokoiło Arcybiskupa. Powrócił optymizm i siła ducha. Zbliżała się sobota po niedzieli Męki Pańskiej, Arcybiskup mówił o upokarzającym i uciążliwym leczeniu, jakiemu został poddany, o tym jak najmniejszy wysiłek go wyczerpuje. Ręce miał spuchnięte.
„Jesteśmy w okresie Męki Pańskiej” – powiedział ks. Simoulin. Arcybiskup zamknął oczy i powtórzył: „Tak, to okres Męki Pańskiej!”. Nie mógł jeszcze przyjmować Komunii świętej. „Brakuje mi jej… potrzebuję jej… Dodałaby mi sił” – mówił z żalem.
Tego samego wieczoru ks. Puga powiadomił Arcybiskupa o deklaracji złożonej przez kardynała Gagnona w „30 Giorni”, według której nie znalazł on doktrynalnego błędu w Ecône. Arcybiskup Lefebvre wzruszył ramionami: „Pewnego dnia prawda zwycięży. Nie wiem kiedy, dobry Bóg to wie, ale tak będzie”.
Śmierć w cierpieniach
Do końca Arcybiskup nie żywił żadnych wątpliwości w słuszność sprawy, której bronił. Jego śmierć była taka, jak całe jego życie: skoncentrowana na wierze i umocniona nią, prosta, dyskretna i czysta. Wydawało się, że nie wyraził już duchowego przesłania, żadnych novissima verba, „ostatnich słów”. Tylko kilka pozornie banalnych refleksji, „uszczypliwych, ale nie złośliwych”, których znaczenie można było zrozumieć dopiero po jego śmierci. Dotyczyły one przede wszystkim osób, które słabo znały arcybiskupa Lefebvre’a lub nie znały go wcale i nie mogły zrozumieć jego śmierci, ponieważ nie znały jego życia.
W Niedzielę Palmową, 24 marca, pierwszego dnia Wielkiego Tygodnia, stan chorego nagle się pogorszył. W piątek domagał się swego zegarka i aparatu słuchowego, co mogło wskazywać na lepsze samopoczucie. W sobotę pomyślano nawet o przeniesieniu Arcybiskupa do jego pokoju następnego dnia. Jednakże w niedzielę nadzieję znów zastąpił niepokój. Gwałtowny wzrost temperatury sprawił, że kardiolog zatrzymał go na oddziale intensywnej terapii. Chory bardzo cierpiał i był niespokojny, mówił dużo, ale z powodu maski tlenowej trudno go było zrozumieć. Jo Grenon usłyszał tylko te słowa: „Wszyscy jesteśmy Jego dziećmi”. Kiedy odchodził od łóżka, Arcybiskup uśmiechnął się do niego i wyciągnął rękę na pożegnanie.
Ksiądz Simoulin oznajmił choremu przybycie jego brata, Michela Lefebvre’a. Arcybiskup Lefebvre uśmiechnął się w miarę sił, a w jego spojrzeniu widoczna była ogromna radość. Kiedy jednak rektor Ecône około godziny 19.00 wrócił do szpitala, u wejścia na salę intensywnej terapii zatrzymały go przerażające odgłosy. Przyspieszone i głośne charczenie, wzmocnione jeszcze przez maskę tlenową zagłuszało dźwięki z innych części sali. Prałat był wyniszczony cierpieniem. Nie mógł nic powiedzieć, ale rozumiał wszystko, co do niego mówił ksiądz: „Rekolekcje, które miał nam Ekscelencja wygłosić, głosi je nam teraz w sposób, jakiego nie przewidzieliśmy!”. Arcybiskup odpowiedział uśmiechem. „Niektórzy mieszkańcy Valais, w tym kierowcy, uczestniczą w rekolekcjach razem z nami”. Arcybiskup znów zareagował uśmiechem.
Kiedy ksiądz zauważył krzyż przy łóżku chorego, nie powstrzymał się od pochwalenia szpitala i dobrego dyrektora, który umieszczał każdego pacjenta pod opieką Odkupiciela. Arcybiskup bardzo wolno odwrócił głowę, aby spojrzeć na punkt wskazany przez księdza, po czym powoli zamknął oczy.
Uśmiech… Spojrzenie na Ukrzyżowanego… Takie były ostatnie „słowa” arcybiskupa Lefebvre’a. Uśmiech… Aby podziękować, uspokoić i wzbudzić taki sam duchowy pokój u innych. Uśmiech miłości i uwagi skierowanej na innych… Zapomnienie o samym sobie… Spojrzenie na krzyż to ostatni świadomy gest, jaki wiedzieli u Arcybiskupa jego duchowi synowie. Było to spojrzenie człowieka wielbiącego Boga i oddanego kapłana.
Około godziny 23.30 przedstawiciel szpitala zadzwonił do Ecône z informacją, że stan Arcybiskupa nagle się pogorszył i trzeba było go poddać reanimacji.
W obecności księży Simoulina i Laroche’a chory oddychał z trudem, oczy miał szkliste i nieruchome. Konieczny był masaż serca, gdyż nastąpił zator w płucach.
Podczas gdy ks. Laroche opuścił szpital, aby obudzić mieszkańców seminarium i zebrać wspólnotę na modlitwę w kaplicy, ks. Simoulin został u boku chorego, który z trudem łapał oddech. Było to podobne do agonii Ukrzyżowanego. Z biegiem czasu na czole chorego coraz częściej zaczęły pojawiać się skurcze wywołane cierpieniem. Wskazania monitora były coraz bardziej niepokojące.
Począwszy od godziny 2.30 aparatura wskazała gwałtowne i szybkie pogarszanie się stanu chorego, oddech stawał się coraz wolniejszy, czoło było pokryte zmarszczkami bólu. Z wolna wszystko zaczęło się uspokajać. Około godziny 3.15 ksiądz powiedział do pielęgniarki:
– Jego dusza czeka tylko na to, aby opuścić cierpiące ciało i połączyć się z Bogiem.
– Sądzę, że właśnie je opuszcza – odpowiedziała pielęgniarka i wyszła z pokoju.
Ksiądz Simoulin rozpoczął modlitwę za umierających. „Dokładnie w chwili, kiedy kończyłem modlitwę – wspominał – około 3.20, na oddział przybył nasz superior generalny, ks. Franz Schmidberger. Ekran pokazał brak pulsu. Dało się słyszeć jeszcze westchnienie, lecz czy pochodziło ono od Arcybiskupa, czy z aparatu? Podałem rytuał księdzu Schmidbergerowi, który też odmówił modlitwę in expiratione”.
Kilka ostatnich drgawek przebiegło po twarzy arcybiskupa Lefebvre’a, i około 3.25 cierpienie na zawsze opuściło jego ciało, a oblicze odzyskało spokój. Superior generalny zamknął oczy ukochanemu duchowemu ojcu.
Był Wielki Poniedziałek, 25 marca, święto Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, dzień uśmiechu Nieba dla ziemi, dzień, w którym nadzieja odrodziła się w duszach, dzień wcielenia Syna Bożego i święceń kapłańskich Jezusa Chrystusa Najwyższego Kapłana. Tego dnia dusza Marcela Lefebvre została osądzona…
„Kiedy stanę przed mym Sędzią – powiedział w Lille piętnaście lat wcześniej – nie chcę, żeby mi powiedział: «Ty również pozwoliłeś niszczyć Kościół»”.
Zatem 25 marca 1991 roku, kiedy Bóg zapytał go: „Co uczyniłeś ze swą łaską kapłańską i biskupią?”, co odpowiedział ów niezmordowany bojownik o wiarę, biskup – odnowiciel katolickiego kapłaństwa?
„Panie, powiedział, zechciej spojrzeć, przekazałem wszystko, co mogłem przekazać: wiarę katolicką, katolickie kapłaństwo, a także katolickie biskupstwo. Wszystko to, Panie, mi dałeś, a ja to wszystko przekazałem, aby Kościół trwał.
Tradidi quod et accepi – powiedział Twój wielki Apostoł. Ja w ślad za nim też chciałem powiedzieć: Tradidi quod et accepi, «Przekazałem to, co otrzymałem. Wszystko, co otrzymałem, przekazałem»”.
Modlitwa o wyniesienie do chwały ołtarzy abp. Marcela Lefebvre’a