
– Ponieważ nie wszyscy nasi Czytelnicy mieli okazję poznać Księdza, czy na początek może Ksiądz powiedzieć kilka słów o sobie?
– Nazywam się ks. Jan Jenkins, urodziłem się w 1970 r. w Stanach Zjednoczonych, w New London w stanie Connecticut. Ukończyłem seminarium w USA – wówczas mieściło się ono w Winonie – i zaraz po święceniach zostałem wysłany do przeoratu w Genewie, gdzie musiałem nauczyć się języka francuskiego. Tam minęło pięć lat mojego kapłaństwa.
Później zostałem wysłany do Polski, gdzie posługiwałem przez ponad 12 lat; opiekowałem się m.in. kaplicą w Poznaniu. Kolejny rok spędziłem w przeoracie w Kownie, a następnie zostałem przeniesiony do Dystryktu Afryki. Przez rok posługiwałem w Nigerii – w kaplicach w Port Harcourt, Lagos i Onitsha – a później przez około siedem lat w RPA, opiekując się kaplicą pw. Matki Bożej od Najświętszego Sakramentu (Our Lady of the Blessed Sacrament) w Cape Town. Podczas mojego pobytu Bractwo nabyło w tym mieście duży kościół oraz budynek, w którym będzie się mieścił przeorat, kiedy tylko pojawi się wystarczająca liczba kapłanów. Następnie przebywałem w USA, gdzie byłem duszpasterzem w dużej kaplicy w Springfield w stanie Missouri. Po roku spędzonym w ojczyźnie ponownie zostałem wysłany do Polski.
– Wiele lat spędził Ksiądz w Afryce. Jakie, zdaniem Księdza, są różnice między wiernymi Tradycji tam oraz tutaj, w Polsce?
– Nie widzę jakichś zasadniczych różnic; ludzie są wszędzie tacy sami, choć różnią się językiem i kulturą. Nigeria i RPA mają może tę przewagę nad Polską, że leżą w cieplejszym klimacie. Nigeryjczycy kochają chorał, z kolei mieszkańcy RPA jeszcze się go uczą. Niegdyś misjonarze nawrócili w Afryce wielu tubylców; niestety, katolicyzm w Afryce jest teraz prawie całkowicie zniszczony przez zmiany posoborowe.

– Ilu księży Bractwa jest teraz w Afryce? Ilu jest wiernych?
– Dystrykt Afryki jest ogromny, ale posługuje w nim tylko 26 naszych kapłanów. To niewielka liczba, więc musimy skoncentrować nasze wysiłki na wybranych krajach. W Nigerii jest całkiem sporo katolików Tradycji; kiedy tam byłem, w największym przeoracie (który znajduje się w Enugu) było ich 400, a około 200 w Onitsha. Przeorat w Lagos był wtedy w fazie organizacji, ale na Msze św. uczęszczało tam co najmniej 150 osób. Ich liczba rosła błyskawicznie, więc nawet trudno mi oszacować, ile może być ich teraz.
Z kolei w Republice Południowej Afryki, która jest państwem protestanckim, nasza trzódka liczyła mniej dusz, ale też nie tak całkiem mało. W Cape Town było to około 150 wiernych, tyle samo w Bredell i ponad 250 w Roodepoort. Niestety, ten kraj na naszych oczach pogrąża się w coraz większym chaosie, ale ci, którzy przychodzą na Msze w kaplicach Bractwa, to naprawdę dobrzy ludzie.

– Z jakimi największymi wyzwaniami mierzy się apostolat Bractwa w Afryce?
– Mówiąc krótko: z takimi samymi, jak gdzie indziej, ale dodałbym, że codzienne życie w Afryce bywa nieprzewidywalne. Zmiany postępują tak szybko, że dla naszych Afrykańczyków Msza św. jest jedynym stałym punktem odniesienia w ich życiu.
– No właśnie, co jakiś czas czytamy o zbrojnych napaściach na katolików w Nigerii, dokonywanych przez muzułmanów. Czy misje Bractwa również były nimi zagrożone?

– Muzułmanie zaatakowali wioskę położoną około 60 km od naszego przeoratu w Enugu, czyli, jak na tamte warunki, nie tak daleko. Co najmniej 300 osób zostało zamordowanych, a wiele porwano. Podobne napaści zdarzają się regularnie, zwłaszcza na północy kraju; nie ma tygodnia, żeby nie wydarzyło się coś złego, o czym zresztą agencje informacyjne zazwyczaj milczą. Podczas tych napadów zabito wielu księży, jednak dzięki Bożej opatrzności nie zginął żaden kapłan Bractwa.
– Czy było jakieś wydarzenie w Afryce, które szczególnie utkwiło Księdzu w pamięci?
– Po prostu pamiętam o wiernych z Nigerii w modlitwie.
– W czasie światowej paniki wywołanej przez COVID, a także na skutek „efektu Franciszka”, w kaplicach w Polsce liczba wiernych bardzo się zwiększyła. Czy w Afryce i USA było podobnie?
– W Afryce nie, ponieważ Murzyni „pandemię” po prostu zlekceważyli, z kolei biali w USA bardzo się nią przejęli, przez co mieliśmy w naszych kaplicach naprawdę duży wzrost liczby wiernych, co najmniej dwukrotny lub nawet trzykrotny. Do większości amerykańskich kaplic uczęszcza teraz co najmniej 300 wiernych, w St. Marys – pięć i pół tysiąca. Te liczby rosną, bo co roku chrzci się tam około 150 dzieci.
– Czy spotkał Ksiądz jakichś Polaków w Afryce lub Ameryce?
– Tak, Polacy byli tu i tam, zwłaszcza w RPA.
– Czy rozmawiał Ksiądz z nimi po polsku? Jestem pełen podziwu, że przez te kilkanaście lat nie zapomniał Ksiądz naszego języka!1Wywiad jednak przeprowadzono w języku angielskim – przyp. red. WTK.
– (uśmiech)
– Czy po powrocie do Polski spostrzegł Ksiądz jakieś zmiany?
– Przede wszystkim zauważyłem olbrzymi wzrost liczby wiernych oraz kapłanów. Kiedy stąd wyjeżdżałem, w Krakowie na Msze uczęszczało około 60 osób; teraz jest ich prawie pół tysiąca! Nawet do małych kaplic, takich jak na przykład w Nowym Sączu, uczęszcza tylu wiernych, co w naszym największym przeoracie 10 lat temu. To dowód na to, że apostolat Bractwa w Polsce przynosi owoce, a łaska naszego Pana, Jezusa Chrystusa, spływa na wiele dusz.
– Podczas swojego poprzedniego pobytu w Polsce wyszedł Ksiądz z inicjatywą powołania u nas Arcykonfraterni św. Szczepana. Czy teraz otrzymał Ksiądz jakieś konkretne zadanie duszpasterskie?
– Obecnie opiekuję się kaplicami w Nowym Sączu i Krośnie, ale często wyjeżdżam z Polski do Szwecji i Norwegii. W tych krajach brakuje kapłanów i musimy się modlić, aby i w Skandynawii pojawiły się nowe powołania.
– Bóg zapłać za rozmowę!
Przypisy
- 1Wywiad jednak przeprowadzono w języku angielskim – przyp. red. WTK.